Forum www.twilightfamily.fora.pl Strona Główna
Zaloguj Rejestracja Profil Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości FAQ Szukaj Użytkownicy Grupy
Zobaczyłam Słońce
Idź do strony 1, 2, 3  Następny
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.twilightfamily.fora.pl Strona Główna -> Fanfiction
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Mary Cullen
Człowiek



Dołączył: 06 Sie 2009
Posty: 205
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Szczecin

PostWysłany: Śro 18:39, 09 Wrz 2009    Temat postu: Zobaczyłam Słońce

Witam:D Wystawiam tu próbkę moich możliwości Smile Mam nadzieję, że was wciągnie i oczywiście czekam na krytykęVery Happy
Pozdrawiam:
Mary Cullen

Prolog
Przepiękny dzień-jest późne popołudnie, las, ptaki śpiewają, słońce świeci, w oddali słychać strumień... a po środku tego wszystkiego ja... leże na mokrej ściółce i nie mogę się podnieść, czuje smak krwi w ustach i jestem poturbowana. Jedyna rzeczy, która mnie powstrzymuje by nie krzyczeć jest On- mój malutki śliczny synek. Tulę go do piersi a on delikatnie kwili. Czuję jego ciepło. Wiem, że muszę się podnieść i zanieść go do domu bo jego organizm się wychłodzi po zmierzchu. Czuję, że ktoś się pochyla nade mną. Poznaje jej zapach! To ona mi to zrobiła! Czego ona chce? Po co wróciła?
-Jeszcze oddychasz?-zapytała ze złością ale nie byłam jej w stanie odpowiedzieć.- Zaraz z Tobą skończę!-warknęła i rzuciła się na mnie. Potem były tylko ciemność i ból... niczego innego nie byłam świadoma. Palący ogień rozprzestrzeniał się po moich żyłach a ja wiłam się w agonii i krzyczałam. Miedzy moim krzykami mogłam usłyszeć płacz dziecka i odgłosy walki... Jedyne czego pragnęłam to ŚMIERĆ!



1." Wielki dzień"

- No to jesteśmy! - powiedziałam i zaczęłam rozprostowywać kości, które bolały jak cholera po kilkunastu godzinach podróży samochodem. Byłam strasznie zmęczona, a zobaczyłam, że mamy do przejścia jeszcze niezły kawał. Litości!
Był pierwszy wrzesień, więc dziś zaczynał się nowy etap w moi życiu...
AKADEMIA SZTUK PIĘKNYCH na Florydzie. Kurcze, nawet we wrześniu jest tu gorąco - narzekałam w myślach. Najważniejszą rzeczą było to, że będę mogła poświęcić bardzo dużo czasu ważnemu działowi w moim życiu, a mianowicie MUZYCE.
Drugą ważną dla mnie rzeczą był fakt, że będę mieszkać z moimi przyjaciółkami - Karen i Ann. One też się tu dostały. Karen na rysunek i malarstwo, a Anna na projektowanie wnętrz i ubiorów.
Ostatnią rzeczą ważną dla mnie jest fakt, że poznam tu dużo ludzi, mających podobne zainteresowania i kochających muzykę tak samo jak ja.
- I jak wam się podoba? - spytałam Karen i Ann, ale one nawet nie zareagowały, tylko stały z rozdziawionymi ustami i przypatrywały się ogromnemu, nowoczesnemu, błękitnemu budynkowi.
- Ziemia do dziewczyn! – krzyknęłam. - Zamknijcie usta, bo wam ślina kapie na buty - nabijałam się z nich.
- I kto to mówi? - burknęła Królowa Ciętej Riposty czyli Karen. - Omal nie piszczałaś ze szczęścia, jak wyszłaś z auta-prychnęła.
- Dobra, dobra!! - Zaczęłam głośno śmiać się, a dziewczęta mi zawtórowały.
I tak chichocząc jak głupie małpki, poczłapałyśmy w stronę ogromniastego budynku, ciągnąc za sobą całą masę toreb i bagaży.
Ja dodatkowo miałam na plecach gitarę klasyczną w pokrowcu, a elektryka niosłam w ręce, ciągnęłam także za sobą piec do niego. W końcu będziemy tu mieszkały całe pięć lat. Wszystko było mega ciężkie.
Karen niosła pod pachą kufer z pędzlami, farbami i innymi przyrządami do malowania. Poza tym ciągnęła za sobą torby z ubraniami oraz tysiącami innych rzeczy.
Anna szła z tyłu - nic nowego, była strasznie flegmatyczna w normalnych czynnościach. Ożywiała się tylko, gdy miała coś zaprojektować albo urządzić.
Od początku przyjazdu Ann nie odezwała się słowem. Pewnie jest jeszcze w szoku-pomyślałam sobie.
Kiedy już dotarłyśmy przed budynkiem, zobaczyłam wielkie schody. Wydałam z siebie bliżej nieokreślony jęk. W tym momencie miałam już dość. Nie należałam do osób marudnych, ale byłam wykończona podróżą, ciąganiem bagaży i całego tego sprzętu. Nie miałam najmniejszej ochoty ani zamiaru wdrapywać się na te schody! Gdy usiadłam na pierwszym stopniu, dziewczyny popatrzyły na mnie ze zdumieniem.
- Co ty robisz?! - warknęła Karen, robiąc się purpurowa na twarzy...
- Jak to co?! Siedzę! Nie widać?! - wykrzyknęłam, aż parę przechodniów obejrzało się na nas.
- Nie rób nam wstydu! - powiedziała moja przyjaciółka, starając się opanować.
- Co?! Wstydu?! - wydarłam się, tracąc nad sobą panowanie. - Ja robię wstyd?! - krzyknęłam jeszcze głośniej.
- No to się zaczyna... - burknęła Ann i odwróciła się do nas plecami.
Ja siedząc dalej na schodach, kipiałam ze złości.
- Przez całą drogę na Florydę prowadziłam samochód! Mało spałam! Prawie nie jadłam! Temperatura wynosi trzydzieści stopni w cieniu! Nie wejdę na te schody! Mam już serdecznie dość jak na jeden dzień! Czytaj mi z ruchów warg: Nie i-dę da-lej, zro-zu-mia-no? Nie mam siły! - Nagle poczułam, że krew ucieka mi z twarzy i że widzę czarne plamki przed oczami. To nie jest dobry znak... Wtedy usłyszałam ten głos... męski głos... przyjemny... miły... ciepły... wspaniały... czarujący...
- W czymś możemy pomóc? Może wniesiemy wam bagaże? - odezwał się znów aksamitny i melodyjny jak ze snu... - Dobrze się czujesz? - znów zadał pytanie.
Uniosłam oczy, ale jedyne co zobaczyłam to słońce... Ale nie... Przez chwilę przypominało ono twarz. A potem już tylko ciemność...

****
Kurcze... Co jest? Straciłam przytomność? Czemu nic nie pamiętam? Głos... ten, który był najcudowniejszą muzyką dla moich uszu... idealny... delikatny... Zaraz, zaraz... dlaczego jest ciemno?! Ach, no tak... najprościej byłoby chyba otworzyć oczy. I jak pomyślałam, tak zrobiłam. Ale to nie było takie łatwe. Moje powieki były jak z ołowiu. I nagle znów ten głos.
- Meg słyszysz mnie? - zabrzmiała cudowna kompozycja idealnie dobranych dźwięków.
- Ona cię słyszy. - Ktoś powiedział, parskając dość głośno i chyba powstrzymując śmiech.
Ten drugi głos był również ładny. Ale nie był tak cudowny, jak ten, który zwrócił się do mnie po imieniu.
Boże! Co to za piękny zapach?! To coś jak mieszanka zapachu plaży, nadmorskiego wiatru,słońca i... wanilii! Tak, to zdecydowanie jest wanilia, czyli moja ulubiona woń. Przestałam się zastanawiać, tylko postanowiłam wreszcie otworzyć oczy. I tym razem mi się udało. Pierwsze, co zobaczyłam, to był niewątpliwie najpiękniejszy anioł pod słońcem. Złote włosy, idealna twarz i oczy koloru płynnego miodu, miał może z dwadzieścia pięć lat, ale to nieważne. Był idealny!
Jestem w niebie, pomyślałam. A to jest mój Anioł. Tylko dlaczego on się tak na mnie patrzy? Nieważne! Niech się patrzy. Jest tak cudowny. Dlaczego mi serce wali, skoro jestem w niebie? Coś jest nie tak... I dlaczego mój Ideał jest taki zmartwiony, usłyszałam prychnięcie. I dlaczego ktoś, do jasnej anielki, prycha w moim niebie?!
Rozejrzałam się dookoła i zobaczyłam osobnika, który śmiał mi przerywać gapienie się na mojego Anioła. Był to również piękny chłopak, ale nie tak piękny jak mężczyzna pochylający się nade mną. Miał kasztanowe włosy i oczy prawie takiego samego koloru, jak wspaniały posiadacz najpiękniejszego instrumentu (swojego głosu), ale był młodszy od niego. Miał mniej więcej tyle lat co ja. No tak, zapomniałam, że Złotowłosy nadal się nade mną pochyla, więc przeniosłam wzrok na niego. Byłam zdezorientowana. Nagle przemówił.
- Jak się czujesz? Boli cię coś?
Ja dalej się na niego gapiłam.
On jest... I znów ten wspaniały zapach!
- Jak się nazywasz? - niemalże wyśpiewał.
- M... Megan...
- Dobrze. A możesz wstać? Coś cię boli?
Boli mnie coś? Przecież jak coś mnie może boleć, skoro jestem w niebie? No dobra, dzięki prychającemu chłopakowi wiem, że już nie jestem w niebie. Zaraz... Skoro nie jestem w niebie, to znaczy, że gdzie?!
- Chyba mogę... - odburknęłam niepewnie, prawie szepcząc.
- Teraz pomogę Ci wstać - powiedział przepiękny Nieznajomy.
Tak! Krzyczałam w myślach, a w rzeczywistości tylko skinęłam głową.
Mój Anioł podał mi jedną rękę. Była strasznie zimna, ale sprawiało mi to ogromną przyjemność. Drugą podparł plecy. Uniosłam się niepewnie, chwiejąc się na nogach, jakbym była pod wpływem alkoholu. Nagle zakręciło mi się w głowie i poleciałam do przodu. Wpadłam wprost w jego ramiona. Przepięknie pachnące i wspaniale zbudowane.
Wanilia, pomyślałam. Kręci mi się w głowie, ale... Jest mi tak dobrze. Nie umiem określić tego uczucia. Radość? Poczucie bezpieczeństwa? Podniecenie?
Nieważne... Ważne jest, że mi dobrze tuląc się do wspaniałego i pachnącego torsu.

- Carlisle może posadzisz ją na kozetce? - powiedział niemal ostro chłopak o kasztanowych włosach.
Nie!
- Dobrze, dobrze... - chrząknął mój Wybawca. - Właśnie to miałem zrobić.
Podszedł ze mną do białego, wysokiego, niemal szpitalnego łóżka. Nie byłam pewna, czy będę w stanie się od Niego oderwać. Co najważniejsze nie chciałam się od Niego odrywać. Usiadłam na białym łóżku i teraz dopiero przyjrzałam się dokładnie dwójce mężczyzn. Posiadacz ciemnych włosów był ubrany w zwykłe jeansy i czarny podkoszulek. Przeniosłam wzrok na jasnowłosego boga i teraz zauważyłam że, był ubrany dość poważnie. Piaskowe spodnie od letniego garnituru i błękitna koszula z krótkim rękawem (no tak, było trzydzieści stopni).
- Nazywam się Carlisle Cullen. Straciłaś przytomność, więc wraz z synem
Edwardem przynieśliśmy cię tutaj. Jestem lekarzem...
Co!? Synem!? Jak to do cholery synem?! To ile On ma lat, skoro ma syna mniej więcej w moim wieku? Chyba zaraz stracę przytomność... Znów robi mi się słabo...
- Carlisle, ona nie wygląda dobrze - powiedział syn mojego... to znaczy chciałam powiedzieć tego lekarza.
- Meg, wszystko dobrze? - zmartwił się Doktor Cullen.
- Oddychaj, głupia dziewczyno! - krzyknął na mnie Edward.
- T... tak... Wszystko dobrze... Tylko jestem zmęczona.
W tym momencie drzwi od pomieszczenia otworzyły się z hukiem...




- oczami Edwarda.


Pogodziłem się już dawno z tym, że kiedyś będziemy musieli się wyprowadzić z Forks. To było nieuniknione. Nie wiedziałem, że będzie mi tak ciężko. Ale czemu akurat Floryda?. Nie mogę pojąć, dlaczego On to robi. Dlaczego akurat mieliśmy się przenosić tu. Odkąd Carlisle parę lat temu wymyślił jakiś dziwny specyfik na to, żebyśmy nie świecili się w słońcu, mogliśmy wybrać milion innych miejsc. Pomysł na to, żeby studiować na Akademii Sztuk Pięknych, był naprawdę wspaniały, bo wraz z moim rodzeństwem mogliśmy robić to, co kochamy najbardziej na świecie.
Moja specjalizacją było pianino i tym się miałem tu zajmować. Rose i Emmet mieli uczęszczać na taniec towarzyski. Alice na projektowanie ubrań, a Jasper na architekturę. Tylko że takich akademii na całym świecie jest masa. A Carlisle wybrał właśnie to miejsce, w które Ona chciała jechać, gdy była jeszcze z nami. Mówię tu o Esme. Kiedyś traktowałem ją jak matkę, ale po tym, co zrobiła mojemu ojcu... Gdy o tym myślę, to aż mnie skręca. Po tylu latach bycia razem, zostawiła go. Poszła kiedyś na polowanie, a gdy wróciła, oznajmiła nam, że odchodzi. Na dobrą sprawę nie podała konkretnego powodu. Po roku od jej odejścia dowiedzieliśmy się, że jest we Włoszech w Volterze. Nie wiem, co nią kierowało i nie chcę wiedzieć. Carlisle potem cierpiał... bardzo cierpiał... Teraz jest lepiej, ale od odejścia Esme nie widziałem go uśmiechniętego. I jeszcze ta Floryda. Znam jego myśli, więc wiem, co nim kierowało. Chciał tu przyjechać, bo Ona tego pragnęła. To dla niej wymyślił ten specyfik na słońce. Zrobił to dlatego, że niczego tak bardzo nie chciała, jak żyć w ciepłym, słonecznym miejscu, a nie w bagnistych i mokrych lasach. Ale dosyć już o tym, bo tylko się denerwuję. Carlisle dostał pracę w prestiżowym szpitalu sto km od naszej Akademii. Musieliśmy mieszkać w pokojach, które znajdowały się przy budynku szkoły, żeby nie wzbudzać podejrzeń. Wszyscy uczniowie tak mieszkali. Akademia na Florydzie była dość luksusowa. Znajdował się w niej najlepszy sprzęt muzyczny, malarski itp. A także pływalnia, kręgielnia, parę kortów do tenisa i boiska do różnych gier zespołowych. A co najważniejsze - jakieś pięćdziesiąt km od Akademii były lasy, w których moglibyśmy polować.
Siedziałem w samochodzie mojego ojca wraz z Alice i Jasperem. W czerwonym porsche za nami jechali Emmet z Rosalie. Słyszałem myśli taty. Jak na razie ani razu nie pomyślał o Esme. Zajechaliśmy na parking, z którego mieliśmy dojść do budynku szkoły. W sumie to spory był kawałek, jeśli brać pod uwagę to, że do tej szkoły chodzili prawie sami śmiertelnicy. Wysiedliśmy z samochodów i ruszyliśmy w ludzkim tempie (żółwim) wraz z bagażami w stronę budynku. Gdy dotarliśmy przed wielkie schody, prowadzące do drzwi, przysłuchiwałem się myślom ludzkim i sprawdzałem, jak na nas reagują. Bo niewątpliwie różniliśmy się od nich. Byliśmy piękni, bladzi, zimni, szybcy, silni i mieliśmy złote oczy. Ale nic szczególnego nie wychwyciłem oprócz podziwu i zachwytu w stosunku do naszej urody. Nagle zwróciły moją uwagę trzy dziewczyny, kłócące się o coś.
- Jak to co?! Siedzę! Nie widać?! - krzyczała, siedząca na schodach dziewczyna, nie wyglądała za dobrze.
- Nie rób nam wstydu! - powiedziała jej czerwonowłosa koleżanka.
-Co?! Wstydu?! Ja robię wstyd?! - wydarła się jeszcze głośniej.
Wymiana zdań trwała jeszcze chwilę i nagle mój wspaniałomyślny ojciec wpadł na pomysł, żeby udzielić im pomocy we wniesieniu bagaży.
Gdy proponował pomoc, zauważyłem (on również), że dziewczynie siedzącej na schodach, odpływa krew z twarzy i albo zaraz straci przytomność, albo zwymiotuje.
- Dobrze się czujesz? - powiedział mój ojciec, ale w tym momencie dziewczyna straciła przytomność i zaczęła się osuwać na stopnie. Gdyby nie refleks Carlisle'a, pewnie uderzyłaby głową o schody. Jej koleżanki w strachu poleciały po jakiegoś nauczyciela, który pokazał nam gabinet lekarski, gdzie ojciec w moim towarzystwie zaniósł nieprzytomną dziewczynę. Reszta rodzeństwa poszła się zakwaterować.
Lekarza szkolnego jeszcze nie było, nikt nie przewidział tego, że już pierwszego dnia będzie potrzebny.
Zostaliśmy we trójkę w gabinecie. Dziewczyna nadal była nieprzytomna.
- Z tego co usłyszałem, nazywa się Megan - burknąłem do ojca, pochylającego się nad nieprzytomną dziewczyną. - A w ogóle, to nie powinniśmy zwracać na siebie uwagi. Powinniśmy przejść obok tak jak reszta uczniów ze swoimi rodzicami! - podniosłem głos.
- To mój zawód - odparł ojciec. Ale to nie było wszystko. Udało mi się wyłapać z jego myśli, że darzył tę dziewczynę dziwnym zainteresowaniem.
Usłyszałem jej myśli. Odzyskiwała przytomność. Jej wspomnienia o głosie mojego ojca zostawiłem bez komentarza. Reagowała jak przeciętny człowiek.
- Meg, słyszysz mnie? - odezwał się Carlisle fachowym tonem.
- Ona cię słyszy. - odpowiedziałem, tłumiąc śmiech. Jej myśli naprawdę były zabawne. Meg spróbowała otworzyć oczy, ale nie udało jej się to. Więc za jakiś czas spróbowała znów. I wtedy to się zaczęło dziać. Jej myśli były... śmieszne... Nazywała Carlisle'a Aniołem i była w niego wpatrzona jak w obrazek. Myślała, że jest w niebie. Była bardzo oburzona tym, że przerwałem jej w pewnym momencie, parskając śmiechem.
Potem Carlisle pomógł jej wstać, gdy nagle się jej zakręciło w głowie i wpadła wprost w jego ramiona.
Wytrzymywałem to, że nazywała w myślach Carlisle'a swoim bogiem, aniołem, ideałem. I było to nawet śmieszne, ale teraz już było tego za wiele. Patrzyłem jak głupi na nich - ona tuliła się do jego klatki i myślała o tym jak jest jej dobrze. Ale najgorsze było to, że mój ojciec zamiast ją posadzić na kozetce, jak na lekarza przystało, tulił ją do siebie w opiekuńczym geście. A jego myśli były... dziwne: „ Oj... Dawno się tak nie czułem, to jest dość dziwne, gdy tuli się do siebie taką kruchą, uroczą i ciepłą istotę. Ale jest mi tak jakoś dobrze, jakbym dostał to, czego mi od dawna brakowało.”
Tego już było za wiele...
- Carlisle może posadzisz ja na kozetce? - powiedziałem bardzo ostro... Jej nieme „nie” było głośniejsze niż grzmot w czasie burzy.
- Dobrze, dobrze... - odpowiedział zakłopotany. - Właśnie to miałem zrobić.
Po czym posadził dziewczynę na łóżku i zaczął się przedstawiać.
- Nazywam się Carlisle Cullen. Straciłaś przytomność, więc wraz z synem
Edwardem przynieśliśmy cię tutaj. Jestem lekarzem... - I wtedy znów krzyk z głowy tej dziewczyny. „Co!? Synem!? Jak to do cholery synem?! To ile On ma lat, skoro ma syna mniej więcej w moim wieku... Chyba zaraz stracę przytomność... Znów robi mi się słabo..” Gdy tylko to usłyszałem, poinformowałem ojca: - Carlisle, ona nie wygląda dobrze.
- Meg, wszystko dobrze? - słychać było, że martwi się o nią. A to mnie jeszcze bardziej rozzłościło. Nagle coś było nie tak. Jakiegoś dźwięku brakowało... Ona nie oddycha do cholery! Ten dźwięk, którego brakowało, to był jej oddech!
- Oddychaj, głupia dziewczyno! - wydarłem się, i w tym momencie zaczęła znów dostarczać powietrze do swoich płuc.





Wiem, że Was do siebie zniechęciłam pisząc co myślę w temacie Fanfiction Consultations ale taka już jestem- mówię co myślę i nie nie wycofuję się z tego jeśli uważam, że mam racje (chyba, że jej nie mam- wtedy przyznaję się do błędu)
Mam nadzieję że przeczytacie i konstruktywnie skomentujecie moją twórczośćSmile


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kinia
Cullen



Dołączył: 02 Lut 2009
Posty: 1736
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Grudziądz

PostWysłany: Sob 20:16, 19 Wrz 2009    Temat postu:

podobają mi się myśli Maty Smile, ciekawy opis Carlisa (można sie rozpłynąc Wink )ciekawa jestem czy wyjaśnisz jakoś odejście Esme

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mary Cullen
Człowiek



Dołączył: 06 Sie 2009
Posty: 205
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Szczecin

PostWysłany: Sob 20:30, 19 Wrz 2009    Temat postu:

2."Zamieszanie"
W drzwiach pojawiły się moje przyjaciółki wraz z jakąś śliczną istotką, której nie znałam . Koleżanki zaczęły zasypywać mnie pytaniami.
- Jak się czujesz? Nic ci nie jest? Wszystko ok? - piszczała Ann.
Ale ja nadal się przyglądałam ciemnowłosej piękności, która podeszła do Edwarda. Niska dziewczyna, miała jasną cerę, czarne włosy, starannie i krótko przystrzyżone, a przy tym sterczały w artystycznym nieładzie. Osóbka, której nie znałam, miała filigranową figurę i poruszała się z gracja, jakiej niejedna tancerka mogłaby pozazdrościć. Nie wiem czemu, ale wydawała mi się sympatyczna i urocza. Oczy miała… Wtedy dopiero zauważyłam ważny szczegół…
Ona ma oczy jak lekarz i jego syn… niemal identyczne. Nie, proszę cię moje kochane serduszko, nie wal jak młot, nie rób mi tego trzeci raz! Megan, opanuj się… nie możesz tak panikować…on jest lekarzem, jest dojrzałym mężczyzną, pewnie ma żonę i psa. Nie możesz o nim myśleć jak o…
- Meg, przepraszam… - wyrwał mnie z zamyślenia potulny, tym samym rzadko spotykany, głos Karen. - To przeze…
- To nie przez ciebie, kochana!
Zerwałam się na równe nogi, co nie okazało się zbyt mądrym posunięciem, ponieważ zakręciło mi się w głowie. Doktor Cullen ruszył, żeby mnie przytrzymać, ale jego syn go zatrzymał. Mała czarnulka posłała Edwardowi zabójcze i zdenerwowane spojrzenie.
Ja ustałam na nogach i przytuliłam się do Karen.
- Karen, to nie twoja wina… to ja nic dziś nie jadłam, byłam przemęczona i to przez to. Nie przez naszą sprzeczkę… kocham cię, moja Wredotko. - Zawsze ją tak nazywałam, gdy się o coś sprzeczałyśmy.
- Właśnie! - krzyknęła złotooka kobietka. – Jedzenie! - jej głos był jak milion kryształowych dzwoneczków. Idealnie skomponowany.
Karen i Anna w tym samym momencie pacnęły się w czoło, co wyglądało przekomicznie. Carlisle, Edward i ja parsknęliśmy śmiechem.
- Ty sobie usiądź… - powiedziała Anna - a my przygotujemy ci coś dobrego.
Karen już grzebała w plecaku. Po chwili i moja druga przyjaciółka do niej dołączyła.
W tym czasie podeszła do mnie ciemnowłosa kobieta i siadła obok na kozetce. Jej delikatna blada cera sprawiała wrażenie gładkiej i nieskazitelnie doskonałej.
- Hej! – pisnęła, wypełniając pokój wspaniałą melodią. - Mam na imię Alice Cullen. Jestem siostrą Edwarda i adoptowaną córką Carlisle’a.
Czekaj, czekaj… - pomyślałam. - czyli on nie jest ich prawdziwym ojcem. No tak, to tłumaczy jego młody wygląd.
Na moje usta mimowolnie wszedł szeroki uśmiech. Ale tak szybko jak się pojawił, tak szybko zniknął.
Przecież on ma pewnie żonę… O czym ja w ogóle myślę?! Ten lekarz jest dla mnie obcym facetem!
Potrząsnęłam głową, żeby odgonić durne myśli, a w tym czasie Alice znów zaczęła do mnie nawijać.
- Czyli grasz na gitarze, tak? - gdy wypowiedziała te słowa, olśniło mnie.
- Gdzie moje gitary?! - krzyknęłam.
Wszyscy odwrócili się w moją stronę i patrzeli zdziwieni. Tylko Edward się odezwał.
-Moi bracia zanieśli je do pokoju twoich przyjaciółek wraz z resztą bagaży - mówił z niechęcią w głosie.
- Dziękuję - odpowiedziałam.
Czyli jest ich więcej…
Ann i Karen podeszły do mnie.
- Mamy coś dla ciebie - powiedziała jedna.
- Coś, co doda ci sił i na pewno posmakuje - dokończyła druga.
Wyjęły zza pleców moją ulubioną drożdżówkę z jabłkami i waniliowe mleko smakowe w kartoniku.
- Jej!- pisnęłam. – Wiecie, co misie lubią najbardziej.
Tym komentarzem sprawiłam, że wszyscy zaczęli się śmiać. Wsuwając moją ulubioną bułę, słuchałam rozmowy dziewczyn z doktorem i jego przyszywanymi dziećmi.
- Jak wam tu podoba? - spytał Carlisle. - Jakie kierunki wybrałyście?
Moje serce przyśpieszyło. Dalej reagowałam na jego głos jak wariatka.
Jest taki piękny. Nie mogę się na niego napatrzeć. Boże, co się ze mną dzieje? Nigdy nie reagowałam tak na facetów, a tu nagle buch! Jeden doktorek, a ja nie mogę oddycha. Wiesz co, Meg? Palnij ty się czasem w głowę! On ma dzieci, przybrane bo przybrane ale ma!
- Ja na rysunek i malarstwo - odpowiedziała Karen.
- O… to tak jak dziewczyna Edwarda - powiedział Carlisle. - Dotrze tu na dniach. A ty, Anno? Na jakim jesteś kierunku?
- Na projektowaniu ubiorów.
- To tak jak ja! - pisnęła Alice.
Skończyłam posiłek i podeszłam do stołu gdzie siedział mój Anioł wraz z moimi przyjaciółkami i przybranymi dziećmi. Kierowałam się w jego stronę i wszyscy to zauważyli.
Zbierz się w sobie… Musisz teraz coś powiedzieć, bo i tak już wszyscy widzą, że zmierzasz w jego stronę. No! Masz jeszcze parę sekund!
- Yyyy… to znaczy…
Pięknie! Nie ma co! Zabłysnęłaś inteligencją! I jeszcze do tego te rumieńce! - wydzierałam się sam na siebie w myślach.
- Tak, Meg…? - powiedział doktor.
- No bo ja chciałmpodziekować - wyrzuciłam z siebie, nie zważając na spacje między wyrazami. Mój Anioł się roześmiał i położył mi rękę na ramieniu.
- Nie masz za co dziękować. Pomaganie innym sprawia mi przyjemność – powiedział, patrząc swoimi przepięknymi oczami prosto w moje.
Nagle ktoś chrząkną znacząco.
- Chyba musimy już iść. Nie będą czekać do wieczora, żeby nas zakwaterować – powiedział Edward.
- Rzeczywiście… Na śmierć o tym zapomniałam- odpowiedziałam.
- Możesz pójść z nami – odezwała się Alice.
- Dobrze - odparłam uradowana.
Każda sekunda dłużej spędzona z Nim jest dla mnie jak dar od niebios.

W sekretariacie
Słucham?! - krzyczałam na sekretarkę. Byłam wściekła jak sto diabłów. Sekretarka skuliła się jeszcze bardziej na swoim fotelu i pisnęła.
- Pa.. pa...pani pokój to 306.
- Czy ja nie wyraziłam się dość jasno? – spytałam, starając się pohamować swoją irytację, jak na razie mówiłam o parę tonów ciszej niż przed chwilką. - Składałam podanie o pokój trzyosobowy. Miałam mieszkać z Karen Fox i Anną Cline. Więc dlaczego pytam, mieszkam w pokoju 306... - wtedy już nerwy mi puściły - a one w 401?!
- No, ona zdecydowanie się już lepiej czuje - doszło zza moich pleców. Był to Edward i zwracał się w tym momencie do swojego przybranego ojca. Tylko on z całego rodzeństwa się jeszcze nie zakwaterował. A Carlisle musiał dokonać jeszcze jakiejś zapłaty w tym sekretariacie.
- Niestety zakwaterowanie pań w jednym pokoju nie było możliwe. Prośby o zakwaterowanie są rozpatrywane według kolejności składania podań. A panie złożyły je dość późno.
- Więc z kim mam niby mieszkać?- odparłam obrażona.
- Pani współlokatorką jest... - sekretarka zaczęła przeglądać jakieś papiery i nagle przy jednym się zatrzymała - Rosalie Hale.
- Co? - odezwali się jednocześnie Carlisle i Edward. Spojrzałam na nich zdziwiona, ale zaraz wróciłam do rozmowy z sekretarką.
- Dobrze. Czy w razie zwolnienia się pokoju trzyosobowego będę mogła liczyć na przeprowadzkę?
- Oczywiście.
Odeszłam od biurka i zbliżyłam się do mężczyzn. Mieli zaniepokojone miny. Edward powędrował do biurka sekretarki i zostawił mnie i mojego Złotowłosego pod drzwiami.
- Stało się coś złego? - zapytałam, wpatrując się jak głupia w oczy dr Cullena.
- Czy coś złego? Raczej nie... twoja współlokatorka to jest następna z moich przybranych córek.
Następna? Po cholerę mu tyle dzieci? Czyli co? Będę mieszkać z córką faceta, który... tak, muszę się w końcu do tego przed sobą przyznać... podoba mi się i to jak nie wiem co.
- To chyba ok? Prawda? - spytałam. - Wolę mieszkać z pana córką niż z jakąś inną osobą, która może okazać się beznadziejna.
- Po pierwsze, to już ci wspominałem, żebyś mówiła do mnie po imieniu. - uśmiechnął się serdecznie. Był to najwspanialszy uśmiech pod słońcem. - Musisz wiedzieć, że Rose jest specyficzną osobą oraz że nie każdy ją lubi. I ona też nie jest dla wszystkich miła.
- Oj... - tylko na tyle było mnie stać. Bałam się.
- Nic się nie bój, na pewno cię polubi tak jak Alice, Edward i... i ja - powiedział Carlisle i objął mnie po przyjacielsku ramieniem, a ja poczułam się, jakbym odlatywała.
Tak... szanowny pan Edzio mnie lubi... na pewno...
Boże, o czym ja myślę? Obejmuje mnie najprzystojniejszy facet na świecie, a ja myślę o jakimś łepku, który przy każdej okazji na mnie warczy...
I znów ten zapach... to jego koszula... wanilia...

Obiekt moich westchnień zabrał rękę z mojego ramienia, gdy zaczął się zbliżać jego syn.
- Poczekacie tu na mnie? - spytał Carlisle.
Powiedział „poczekacie”. To znaczy, że ja też! Jupi!
Skinęliśmy jednocześnie głowami, prawie jak na komendę.
Gdy tyko Carlisle się oddalił, Edward posłał mi pełne złości i pogardy spojrzenie.
- Co się tak patrzysz? - ja na dobrą sprawę zawsze staram się być miła, ale skoro on na każdym kroku pokazuje, jak mnie nie lubi, to nie zostałam mu dłużna.
- A co, nie mogę?- odparł z pogardą.
- Nie, nie możesz! - warknęłam. - Coś ci nie pasuje?
- Tak – powiedział, zaciskając ręce w pięści.
- A co niby?
Nic nie odpowiedział, tylko zerknął na idealnie zbudowane plecy Carlisle'a. Ja zrozumiałam, o co chodzi, ale nie miałam ochoty się przyznawać.
- Nie rozumiem, o co ci chodzi, i nie mam najmniejszej chęci się nad tym zastanawiać.
- Kiedyś jeszcze o tym porozmawiamy... - zabrzmiało to niemal jak groźba.
Carlisle po chwili do nas dołączył, więc mój wzrok powędrował znów ku niemu. Lecz za chwilę się opamiętałam i starałam się nie gapić.
- Co teraz? - spytałam. - Chyba czas się pożegnać i wreszcie iść się rozpakować.
Wcale nie mam na to ochoty. Najchętniej zostałabym przy moim Aniele jak najdłużej.
- Chyba tak - powiedział Edward niemrawo. - Muszę już iść jestem zmęczony. Carlisle, idziesz ze mną? Pożegnasz się z Alice, Jasperem i Emmetem.
- Najpierw chyba zajdę do Rose - powiedział doktor, spuszczając wzrok. – Meg, idziesz do pokoju?
- Tak - odparłam uradowana, ledwie panując nad swym głosem, który podskoczył chyba o dwie oktawy.
- No jasne... - burknął Edward. - To na razie... będę czekał z chłopakami na ciebie u Alice w pokoju.
- Dobrze - odparł Carlisle i poklepał syna po ramieniu. Edward odszedł.
- Meg, pozwolisz że będę ci towarzyszył w drodze do pokoju?
- Dobrze, ale najpierw muszę zajść do dziewczyn i wziąć swoje bagaże.
- Pomogę ci je nieść – zaproponował. - Dobrze?
- Nie trze... - nie zdążyłam skończyć, bo mi przerwał.
- Owszem, trzeba... Jesteś jeszcze słaba, a pomoc tobie, to dla mnie sama przyjemność.
- No dobrze. - odparłam. - Idziemy?
Ruszyliśmy przez korytarz. Starałam się cieszyć tą chwilą w milczeniu, gdy nagle on zadał pytanie - Podejrzewam, że jesteś na Muzyce, nieprawdaż?
- Tak... gram na gitarze klasycznej i elektrycznej. Uczę się również gry na pianinie, ale to dopiero początki. Mam nadzieję, że będzie mi tak łatwo szło jak na gitarze.
- Edward gra na pianinie. I też będzie studiował na wydziale Muzycznym.
Nie! Dlaczego on?! Nie daj Boże, będziemy w jednej grupie...
- Aha...
- A skąd pochodzisz? - znów mój ideał zadał pytanie.
- Ja... ja nie wiem, gdzie się urodziłam... matka zostawiła mnie pod domem dziecka w Chicago bez żadnych dokumentów tożsamości, aktu urodzenia itp.
- Oj... - powiedział zakłopotany - nie chciałem być wścibski. Przepraszam...
- Nic się nie stało. Już się przyzwyczaiłam. - było mi smutno, ale wiedziałam, że matka mnie kochała. Zostawiła mi list.

Tak musiało być kochanie. Nie byłam w stanie zapewnić Ci należytej ochrony...
przy mnie groziłoby Ci wielkie niebezpieczeństwo... kocham Cię. Mama.


Przypomniałam sobie fragment listu od mamy i do oczu napłynęły mi łzy. Nagle Carlisle mnie objął i mocno do siebie przytulił.
- Przepraszam, przepraszam. - głaskał mnie po głowie. - Nie chciałem, wybacz mi.
- Nic się nie stało... - Uniosłam głowę ale nie szlochałam. Rzadko mi się to zdarzało, a jeśli już, to robiłam to w samotności. Miałam łzy w oczach, ale nie uroniłam ani kropli.
- To moja wina, przepraszam - powiedział, nachylając się w stronę mojej twarzy... w tym momencie zamarłam.
Co on robi? Pocałuje mnie w usta? Chyba śnię!
Carlisle jedynie się nachylił i przyłożył usta do mojego czoła. To było cudowne... te chłodne wargi. Miałam ochotę szarpnąć za kołnierz błękitnej koszuli i przyciągnąć jego usta do swoich, ale nie zrobiłam tego.
- Khym, khym... - ktoś teatralnie odchrząknął. - Nie przeszkadzam?
To była Karen, nawet nie zauważyłam, że staliśmy koło jej pokoju. Ja odsunęłam się od Carlisle'a i odwróciłam się w stronę mojej przyjaciółki.
- Przyszliśmy po moje rzeczy. Jak już pewnie wiesz, nie będziemy mieszkać razem, przynajmniej przez jakiś czas.
- Wiem, wiem... do kitu... A będziesz mieszkać sama czy z kimś?
- Tak się złożyło, że twoją przyjaciółkę przydzielono do pokoju mojej przyszywanej córki Rose - powiedział doktor. - dlatego postanowiłem odprowadzić Megan, a przy okazji pożegnać się z Rosalie.
- No dobrze. Tu leżą twoje rzeczy. Leć się rozpakować i ogarnąć.
- Na co mam się ogarniać? – spytałam, bo nie miałam zielonego pojęcia, o czym moja koleżanka bredzi.
- No jak to po co! - krzyknęła Ann, wyskakując zza pleców mojej przyjaciółki z prostownicą w ręce. Wglądała przekomicznie. Miała do połowy rozprostowane włosy. I coś zielonego na twarzy. Wyglądała jak kosmita. - Impreza! - krzyknęła jeszcze głośniej, po czym schowała się z powrotem do pokoju, gdyż dopiero zauważyła że za moimi plecami stoi dr Cullen.
- Jaka impreza? - spytałam zdziwiona.
- No rozpoczynająca sezon studencki - pisnęła Karen.
- Ok. To zabieram swoje rzeczy i idę się szykować, jak coś, to napiszcie mi wiadomość.
- Ok.
Carlisle wziął moje rzeczy i ruszyliśmy w dalsza drogę. Po chwili znaleźliśmy się przed moim pokojem. Nie chciałam, żeby jechał do domu. Ale wiem, że to musiało nastąpić. Nagle moja mózgownica zaczęła intensywnie pracować.
Czy on nie mówił czegoś o dziewczynie Edwarda. Może on będzie ją jutro odwoził. Wtedy jutro też byśmy się zobaczyli.
Zaczęłam wyjmować klucz i następnie otwierać drzwi. W pokoju wiało pustką, tylko rzeczy rozłożone na półkach i łóżku z jednej strony pokoju. Były to pewnie rzeczy Rose. Carlisle położył moje walizki na drugim.
- Nie ma jej... – powiedziałam.
- Pewnie poszła do Emmeta albo Alice - powiedział. - No to chyba czas się pożegnać - dokończył bardzo cicho.
- Naprawdę nie wiem, jak mam ci dziękować... gdyby nie ty, to nie przeżyłabym tego dnia - powiedziałam. - Gdybym miała pewność, że jeszcze cię kiedyś zobaczę, to zaproponowałbym wypad na kawę albo herbatę w ramach podziękowania.
- W sumie, to będę tu znów na dniach. Przywożę Bellę, dziewczynę Edwarda.
- Więc kawa czy herbata? - spytałam uradowana.
- Bez różnicy - powiedział Carlisle, uśmiechając się. - To jesteśmy umówieni.
- A jak się skontaktujemy? - spytałam.
On podał mi swoją wizytówkę z numerem telefonu i adresem e-mail.
Ja podyktowałam swój numer i adres poczty elektronicznej.
- No to... do zobaczenia, prawda? - spytałam, uśmiechając się szeroko.
- Tak, do zobaczenia - doktor odpowiedział tym samym, po czym położył mi jedną rękę na ramieniu w przyjacielskim geście i wyszedł.
Stałam i gapiłam się na drzwi chyba z minutę... Gdy nagle ktoś cicho zapukał.
- Proszę - krzyknęłam.
- To jeszcze ja na chwilę. - Był to Carlisle.
- Tak? Czegoś zapomniałeś?
- Nie... A w sumie to tak...
- Czego? - spytałam zdumiona jego zakłopotaniem.
- Tego... - powiedział doktor, podchodząc do mnie i przytulając mnie w opiekuńczym geście. Po czym szybko wyszedł. Ja stałam jak wryta. Nie mogłam nic powiedzieć.
Zrobiło mi się gorąco i poczułam, że nogi mi drżą.
On mnie traktuje jak córkę! - to była pierwsza myśl, jaka przyszła mi do głowy.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Mary Cullen dnia Sob 20:31, 19 Wrz 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kinia
Cullen



Dołączył: 02 Lut 2009
Posty: 1736
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Grudziądz

PostWysłany: Sob 21:32, 19 Wrz 2009    Temat postu:

dobre, ciekawe jak dalej Nimi pokierujesz, bedzie jeszcze fragment oczami Edwarda albo Carlisa??

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mary Cullen
Człowiek



Dołączył: 06 Sie 2009
Posty: 205
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Szczecin

PostWysłany: Nie 13:24, 20 Wrz 2009    Temat postu:

nie mam juz napisanego rozdziału oczami Edzia lub Carlisle'a ale zawsze można coś wymyślićRazz

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kinia
Cullen



Dołączył: 02 Lut 2009
Posty: 1736
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Grudziądz

PostWysłany: Nie 19:41, 20 Wrz 2009    Temat postu:

licze na twoją pomysłowośc Very Happy

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mary Cullen
Człowiek



Dołączył: 06 Sie 2009
Posty: 205
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Szczecin

PostWysłany: Czw 20:39, 01 Paź 2009    Temat postu:

1 i 2 rozdział-oczami Carlisle'a
Już tyle razy się wyprowadzaliśmy, że nie robiło to na mnie najmniejszego wrażenia. To fakt, że kochałem Forks, ale żyłem świadomością, że kiedyś tu wrócę. Teraz prowadziłem samochód, kierując się na Florydę. Tak, Floryda to było miejsce gdzie... Eh... Ważne, że będę miał tam dobrą pracę a Alice, Jasper , Rose, Emmet i Edward z Bellą (która dotrze do nich za parę dni) będą mogli studiować na Akademii Sztuk Pięknych. Zajmą się tym co kochają najbardziej:
Edward muzyką, Alice projektowaniem ubiorów, Jasper architekturą, Emm i Rose tańcem towarzyskim a Bella malarstwem i rysunkiem odkąd przeszła przemianą wychodziło jej to niemal mistrzowsko.
Dotarliśmy do szkoły a raczej do parkingu. Wyjęliśmy bagaże i ruszyliśmy przed siebie. Było gorąco a zarazem przyjemnie. Odkąd wymyśliłem coś na rodzaj filtru słonecznego mogliśmy przebywać na słońcu kiedy chcieliśmy. Tylko trzeba było pamiętać o tym aby aplikować filtr regularnie na skórę. Pamiętam jak dziś, gdy go jej podarowałem....
Doszliśmy do wielkich schodów. Mijały nas setki rodziców z dziećmi. Nagle zobaczyłem ją... Siedziała na schodach i najwyraźniej kłóciła się ze swoimi koleżankami ... Była to dziewczyna może dwudziesto letnia, miała bardzo kobiecą budowę, brązowe włosy, których jeden niesforny kosmyk wydostał się z kucyka i opadał uroczo na wilgotne od potu czoło. Nie wyglądała za dobrze. Zacząłem już z daleka przysłuchiwać się jej rozmowie z koleżankami.
-Jak to co?! Siedzę! Nie widać?!- wykrzyknęła Ona.
Ma charakterek, nie powiem... ,pomyślałem
-Nie rób nam wstydu!- powiedziała jej rozmówczyni.
-Co?! Wstydu?!- wydarła się - Ja robię wstyd?!
Jak taka istotka mogła tak głośno krzyczeć? Ale pewne było to że uroczo wtedy marszczyła nos.
Nagle Ciemnowłosa znów zaczęła mówić nieco spokojniej, lecz przychodziło jej to z wielkim trudem. Słychać było w jej głosie irytację:
-Przez całą drogę na Florydę prowadziłam samochód! Mało spałam! Prawie nie jadłam! Temperatura wynosi 30 stopni w cieniu! Nie wejdę na te schody! Mam już serdecznie dość jak… -mówiła
Postanowiłem podejść i zaproponować wniesienie bagaży, bo w końcu dla nas to żaden ciężar.
-W czymś możemy pomóc? Może wniesiemy wam bagaże?- powiedziałem.
W tym momencie twarz dziewczyny stała się blada a jej oczy nieprzytomne. Po rytmie jej serca wiedziałem że zaraz zemdleje.
Nie! Dlaczego ona? Przecież jest taka... intrygująca.-myślałem.
-Dobrze się czujesz?- przemówiłem do niej po raz drugi. Ale wtedy ona straciła przytomność. Miałem dużo czasu żeby ją złapać, więc ująłem ją w ramiona. Pachniała czereśniami. Było w tym zapachu coś wspaniałego. Umiałem nad sobą panować jak nikt inny, ale przy niej nawet nie musiałem myśleć o pragnieniu. Nie pachniała dla mnie jak człowiek…
Jej koleżanki znalazły jakiegoś nauczyciela, który był tak miły że zaprowadził mnie, Edwarda i tą śliczną istotkę którą trzymałem na rękach do gabinetu lekarskiego znajdującego się na terenie szkoły. Lekarza nie było, nie dotarł jeszcze. Położyłem Małą na kozetce. Edward, który był naburmuszony od chwili podejścia do dziewczyny wreszcie się odezwał.
-Z tego co usłyszałem nazywa się Megan... A w ogóle to nie powinniśmy zwracać na siebie uwagi. Powinniśmy przejść obok tak jak reszta uczniów ze swoimi rodzicami!- niemal krzyczał.
-To mój zawód.-Odpowiedziałem.
Zauważyłem że Ona się budzi.
-Meg słyszysz mnie?- Zadałem pytanie.
-Ona Cię słyszy...-odpowiedział Edward tłumiąc śmiech. Strasznie mnie zdziwiła jego nagła zmiana nastrojów.
Pochylałem się nad nią. Byłem tak blisko że wyraźnie czułem jej zapach. Był idealny. Nagle Meg zaczęła otwierać oczy, które były piwne i bardzo ładne. Miała zdziwiony wyraz twarzy i tym samym wyglądała bardzo uroczo. Patrzyła na mnie i nic nie mówiła. Ja również nie byłem w stanie się na razie odezwać. Nagle Edward parsknął śmiechem. A Ona odwróciła się w jego stronę i posłała spojrzenie które mogłoby zabijać. Po chwili znów spojrzała na mnie.
Nie jestem tu żeby się na Nią patrzeć, tylko po to żeby jej pomóc.-karciłem się w myślach. Skupiłem się i powiedziałem:
-Jak się nazywasz?
-M...Megan- odpowiedziała niepewnie.
-Dobrze. A możesz wstać? Coś cię boli?- zapytałem
Ona spojrzała na mnie zdziwiona, jakbym mówił do niej w języku kosmitów. Po czym odpowiedziała:
-Chyba mogę...
-Teraz pomogę Ci wstać.-poinformowałem ją.
Podałem jej jedną rękę a druga podparłem plecy. Była bardzo słaba. Gdy już prawie wstała nagle straciła równowagę i wpadła na mnie a dokładnie w moje ramiona. W miejscach które dotykała zrobiło mi się gorąco i bardzo przyjemnie. W wewnątrz mojego już od setek lat zimnego ciała rozlało się ciepło. Przytuliłem ja odruchem bezwarunkowym, jeszcze mocniej do swojego torsu. I wtedy się zaczęła burza w moim mózgu.
Dawno się tak nie czułem, to jest dość dziwne gdy tuli się do siebie taką kruchą, uroczą i ciepłą istotę. Ale jest mi tak jakoś dobrze, jakbym dostał to czego mi od dawna brakowało... Przecież to jeszcze dziecko! Nie... To nie jest dziecko... Ona ma pewnie ze 20 lat... Ale to nie zmienia faktu że jest człowiekiem... Ale czy człowiek jest kimś gorszym? Nie!! Jest tak samo ważna jak każda inna istota. A dla mnie nawet... Nie! Nie mogę tak o niej myśleć... Ona jest moim pacjentem a ja jej lekarzem... Koniec, kropka!
Miałem nadzieje że Edward nie wyłapał moich wszystkich myśli, gdy nagle się odezwał:
Carlisle może posadzisz ja na kozetce?- powiedział bardzo ostro...
Dobrze, dobrze...-odpowiedziałem zakłopotany. Chyba jednak coś tam słyszał.- Właśnie miałem to zrobić- powiedziałem niemal się tłumacząc.
Po czym posadziłem Ją na łóżku. Gdy oderwała się ode mnie poczułem że coś tracę... taka pustkę w środku. Ona miała minę tak smutna i przerażoną że aż serce się krajał. Od tej pory postanowiłem obserwować dokładnie jej twarz. Była jak otwarta księga.
Czas się chyba przedstawić -pomyślałem
-Nazywam się Carlisle Cullen. Straciłaś przytomność więc wraz z synem
Edwardem przynieśliśmy Cię tutaj. Jestem lekarzem...- Przez jej twarz przemknęły różne emocje. Najpierw zdziwienie, potem oburzenie a następnie strach połączony ze stratą i to tak niewyobrażalny że, aż sam zaczynałem się bać. Zrobiła się blada jak ściana...
-Carlisle- odezwał się Edward- ona nie wygląda dobrze...
-Meg, wszystko dobrze?- Byłem przerażony. Widziałem jak robi się sina i wtedy sobie uświadomiłem że nie słyszę najważniejszego dźwięku jaki mi towarzyszył odkąd spotkałem tą dziewczynę. Był nim jej oddech... Ona się dusiła! Zamurowało mnie. Pierwszy raz nie mogłem nic zrobić. Nie mogłem się ruszyć. Tylko patrzyłem jak ta obca a zarazem mi tak bliska osoba się dusi! Dobrze że był przy nas Edward.
-Oddychaj głupia dziewczyno!- warknął na Nią głośno. Byłem wściekły że tak do niej powiedział, ale również wdzięczny bo usłyszałem znów ten wspaniały dźwięk... Oddychała... Ale nie rozumiem jednej rzeczy... Dlaczego w ogóle przestała dostarczać do swoich płuc powietrze... Jakiego szoku doznała? Co zrobiło na niej takie wrażenie że omal się nie udusiła? Dlaczego ja się nią tak przejmuję...?

3. "Impreza"
Jejku- jęknęłam.- Za co mam się zabrać?- pytałam sama siebie.
Zdążyłam się przebrać w coś wygodnego czyli szorty i podkoszulek. Stałam przed swoim łóżkiem i patrzyłam na bałagan składający się z moich ubrań, gitar, laptopa, butów, zdjęć, kartek z nutami i innego tałatajstwa. Mojej współlokatorki jeszcze nie było. Obawiałam się spotkania z nią.
A co jeżeli mnie nie polubi tak jak jej braciszek? A co jeśli będzie jeszcze gorsza?
Wtedy zamek od mojego pokoju zazgrzytał i weszła Ona- Bogini Piękności. Złotowłosa Miss World. Była cudowna, miała figurę modelki i porcelanową cerę, jej blond włosy za ramiona falowały delikatnie przy każdym ruchu a przy tym prześlicznie błyszczały . Jej oczy były dość ciemne ale nie na tyle żeby nie dostrzec w nich złotych przebłysków. W końcu udało mi się zamknąć buzię. I zdecydowałam się przywitać.
-Witaj, mam na imię Megan.- powiedziałam trzęsącym się głosem.
-Cześć- burknęła- mogłabyś posprzątać ten syf…?
-Tak, tak… dopiero co przyszłam bo wiesz, dziś miałam trochę…-zaczęłam się tłumaczyć…
-Wiem. -przerwała mi- Edward i Alice mi wszystko opowiedzieli.
-No to ja się zabiorę do sprzątania…-powiedziałam zawstydzona.
-Mam nadzieję, bo nie mam zamiaru mieszkać w brudzie.
Rose siadła na łóżku z jakimś czasopismem na kolanach., a ja wzięłam się do sprzątania. Tak jak myślałam nie polubiła mnie raczej… Miałam dość jej milczenia więc założyłam słuchawki i włączyłam muzykę. Po jakiejś godzinie udało mi się względnie wszystko doprowadzić do porządku. Zdjęłam słuchawki. Rosalie już nie czytała tylko malowała paznokcie. Nagle usłyszałam dźwięk mojego telefonu. Podbiegłam do szafki nocnej gdzie go położyłam. Na ekranie widniało powiadomienie o wiadomości, nacisnęłam szybko guzik „odczytaj”.
Zobaczyłam napis „Dziękuję”. Wiadomość była od nieznanego numeru. Chwilę się zastanowiłam kto to ale gdy spojrzałam na zaciekawione, ukradkowe spojrzenie Rose olśniło mnie. Pobiegłam do łazienki szukać spodni które miałam dziś na sobie.
-Gdzie one są do cholery!- Krzyczałam sama na siebie. Nagle w drzwiach stanęła Rosalie. Opierała się bezceremonialnie o futrynę.
- Widziałaś moje spodnie? Takie ciemnoniebieskie rurki….
-Jakbyś miała porządek to byś nie miała problemu…
-One są strasznie mi teraz potrzebne… Błagam jak je gdzieś zobaczysz to zaraz mi powiedz…
Blondyna schyliła się i wyciągnęła moje spodnie zza kosza na pranie… Gdzie ja oczywiście ich nie szukałam.
-Jejku…! Dziękuję! Dziękuję!- piszczałam jak szalona, po czym rzuciłam się na Rose żeby ją uścisnąć. Gdy zarzuciłam jej ręce na szyję cała zesztywniała ale mnie nie odepchnęła. Pocałowałam ją w jej zimny policzek.
-No dobra, dosyć tych czułości!- burknęła Rose. Ale wiedziałam że przy tym zdaniu uniosły jej się lekko kąciki ust.-Przypominasz mi Alice- dodała.
Znalazłam wizytówkę w tylnej kieszeni spodni. Sprawdziłam numer z wizytówką.
-TAAAK! TO ON! MÓJ ANIOŁ!- wydzierałam się skacząc radośnie po pokoju. Po chwili się opanowałam i pacnęłam się w głowę. Przecież Rose jest jego przyszywaną córką. Szybko chwyciłam a telefon i wbiłam numer do pamięci telefonu. Długo się zastanawiałam jak go zapisać.
„Mój Anioł”? Nie zostanę jednak przy jego imieniu. Carlisle. Bardzo piękne imię, takie nie spotykane. Właśnie! Co ja mam mu odpisać? Za co on dziękuje? Oszalał? To ja mu powinnam dziękować! I to mu właśnie napiszę.
Pospiesznie wystukałam na klawiaturze mojego telefonu wiadomość:
„Witaj C.
Nie rozumiem jednej rzeczy… Za co Ty mi dziękujesz? Przecież to ja powinnam dziękować Tobie.
M.”
Jeszcze 3 razy sprawdziłam czy jest napisane bezbłędnie. A teraz to już Tylko „wyślij”. Pyk i poszło.
Za dwie minuty przyszedł znów sms. Podbiegłam uradowana do telefonu ale to była Karen. Pytała się czy jestem gotowa już bo powoli wszyscy się zbierają.
Jacy wszyscy? Kogo one już zdążyły naspraszać? A może i ja kogoś zaproszę? Tylko kogo…? Rose!
-Rosalie- powiedziałam dość swobodnym tonem- idziesz na imprezę?
-Troszkę się spóźniłaś kochana…
-Czyli masz już inna propozycję?- odparłam smutno.
-Tak, Twoje przyjaciółki zaprosiły mnie i resztę mojego rodzeństwa na imprezę w ich pokoju.-roześmiała się- co tak patrzysz? Szykuj się!
-Tak, tak! Już lecę!
Pobiegłam do łazienki się umyć. Gdy wyszłam spod prysznica pośpiesznie zaczęłam suszyć włosy. Włączyłam lokówkę i pobiegłam po kosmetyki. Rosalie była już gotowa. Wyglądała prześlicznie. Jeansy idealnie podkreślały jej figurę modelki a srebrny top miał baaardzo duży dekolt.
-Poczekasz na mnie?- spytałam błagalnym tonem…
-Nie- powiedziała krótko lecz za chwilę dodała- Idę po Emmeta.
-No dobra ja będę za jakieś 30 min. Ok?
-Jak chcesz- burknęła, po czym odwróciła się na pięcie i wyszła.
-Ja chyba nigdy nie zrozumiem tej dziewczyny. Ale jak nie chce czekać to nie… Bez łaski…-gadałam pod nosem. Wybiegłam z łazienki i stanęłam przed szafą…
Co ja mam na siebie włożyć? Nie będę się stroić w cekiny bo to nie mój styl. W sukienkę też nie bo to tylko na specjalne okazje. Dobra wezmę czarną bluzeczkę na ramiączkach i białe satynowe bolerko. A z resztą leje na to… Dla kogo ja mam się stroić? I tak tam będzie Alice i Rose więc będę wyglądała jak szara mysz.
Wzięłam top i całą resztę, pobiegłam do łazienki się przebrać. Wyłączyłam lokówkę z kontaktu, nie chciało mi się kręcić tych durnych włosów. Pomalowałam się, wrzuciłam komórkę do torebki przelotnie na nią zerkając. Nic nie przyszło jak do tej pory. Ubrałam buty i wyszłam. Gdy byłam na piętrze moich przyjaciółek przy wejściu już słyszałam głośną muzykę. Zapukałam w drzwi ale nikt mi nie otworzył więc postanowiłam wejść bez pukania. W pokoju było niemal ciemno. Wszystkie meble były odsunięte pod ścianę. Rozejrzałam się dookoła. Nie mam pojęcia skąd one wzięły tą kulę i lampy ale w ich pokoju było jak w nocnym klubie. Na środku tańczyło już parę osób w tym Alice z jakimś prześlicznym blondynem, Rose z napakowanym mięśniakiem w czarnych loczkach. Obie pary tańczyły jak zawodowi tancerze. Gdzieś z boku gibała się Karen z jakimś chłopakiem ubranym w spodnie moro i czarny podkoszulek. Zaczęłam szukać Ann...
Niestety natknęłam się tylko na jego wredny i pogardliwy wzrok....
Jeszcze raz tak się spojrzy to go zabiję... Przysięgam!

-oczami Edwarda

Strasznie zirytowałem się słysząc jak Carlisle proponuje tej ludzkiej dziewczynie , ze odprowadzi ją do pokoju. Normalnie dostawałem szału patrząc na nich i słysząc ich myśli. Ale poniekąd starałem się go rozumieć, w końcu też kiedyś zainteresowałem się ludzką dziewczyną. Naraziłem ja na wiele złego. Tylko, że ja Belle kochałem od samego początku. A może on szuka sobie po prostu na siłę zastępstwa za Esme? Może on tylko niepotrzebnie naraża tą dziewczynę na niebezpieczeństwo? Przecież jak Volturi dowiedzą się , że drugi raz odwalamy taki numer to nam nie podarują. Wtedy pomyślałem o Renesmee… tęskniłem za nią. Moja mała Nessie… moja kochana córeczka… Już pogodziłem się z myślą, że dorosła i mieszka z Blackiem w La Push. Przynajmniej tam jest bezpieczna.
Miałem mętlik w głowie. Nawet nie zauważyłem, że stoję już pod drzwiami pokoju Emmeta i Jaspera.
Otworzyłem drzwi bez pukania i w środku są oprócz moich barci również Alice i Rosalie. Moja chochlikowata siostra skakała i cieszyła się jak głupia. Chwilę potem usłyszałem jej myśli które wypowiedziała za sekundę na głos:
-Widziałam ich! Widziałam w wizji jak się spotykają! Siedzą w jakiejś restauracji i rozmawiają, potem on ją łapie za rękę… Jak się cieszę…
-I co się tak cieszysz?- spytałem opryskliwie. Widziałem jak Jasper ruszył się delikatnie podirytowany ale za chwilę się uspokoił.
-Cieszę się bo Carlisle będzie szczęśliwy- powiedziała marszcząc czoło, co oznacza ze się denerwuje.
-Nie ma się czym cieszyć. – odpowiedziałem surowym tonem. – nie pamiętasz jakie były numery gdy ja przyprowadziłem Bells?
-Właśnie!- powiedział Emmet.- pozwól teraz jemu być szczęśliwym.
-Każdy ma prawo robić co chce. – wtrącił Jasper.
Tylko Rosalie siedziała cicho. Myślałem, że będzie po mojej stronie ale nic nie mogłem wyczytać jej z myśli ponieważ cały czas śpiewała w głowie jakąś durną piosenkę. Spojrzałem na nią wyczekująco ale ona mnie olała. Ta dziewczyna to potrafi mnie doprowadzić do szewskiej pasji. Przeleciałem wzrokiem p[o wszystkich i wiedziałem, że nikt nie podziela mojego zdania. Wyszedłem z pokoju oburzony i poszedłem do siebie. Walnąłem się na łóżko i zacząłem myśleć o całej sytuacji. Wiedziałem, że moja Bella też będzie po ich stronie bo w końcu sama była kiedyś na miejscu tej dziewczyny. Sama miała do czynienia ze mną jako istotą poza ludzką. Ale tyle ile musiała wycierpieć w czasie naszego związku jako człowiek nie miało dla niej znaczenia. Najpierw ucieczka i spotkanie z Jamsem. Nieudany atak Jaspera. Potem nasze rozstanie - do tej pory wyrzucam sobie, że mogłem być tak głupi i myśleć, że tak będzie dla niej lepiej. Omal przez to jej nie zabiłem i siebie przy okazji. Następnie wizyta w Volterze i spotkanie z nocnymi mecenasami sztuki. Victoria, nowonarodzeni. Cierpienie Belli przy porodzie, prawie wtedy umarła ale w ostatniej chwili wstrzyknąłem jej jad do serca i nastąpiła przemiana. Potem znów Volturi i chęć ochrony naszej córki przed śmiercią… Tak wygląda życie człowieka który się zadaje z Wampirami. Miałem nadzieję, że Carlisle jest na tyle mądry, że się jeszcze wycofa, chociaż wizja Alice raczej tego nie wskazywała. Miejmy nadzieję, że opamięta się w najbliższym czasie zanim to będzie coś poważnego. Zanim pokocha to zadziorne dziewczę. Carlisle potrzebuje czułości i boję się, że to uczucie weźmie górę. Jest jeszcze jedna opcja a mianowicie mogę ją zniechęcić do spotkań z nim…


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Mary Cullen dnia Czw 20:39, 01 Paź 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kinia
Cullen



Dołączył: 02 Lut 2009
Posty: 1736
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Grudziądz

PostWysłany: Pią 0:02, 02 Paź 2009    Temat postu:

mi sie podoba, jak dla mnie to zawsze mozesz umieszczac takie długie teksty Very Happy (ale to tylko moje pobozne zyczenie Wink ) bardzo ciekawie opisałas to co Carlise czuł przy spotkaniu z Megan, ogromny plus dla Ciebie za pisanie sytuacji z różnych punktów widzenia, bardzo dobrze sie to czyta i naprawde bardzo ciekawie to robisz. no i jak zwykle czekam na dalsza czesc Very Happy Very Happy rozpieszczasz mnie takimi długimi fragmentami, naprawde warto było czekac Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mary Cullen
Człowiek



Dołączył: 06 Sie 2009
Posty: 205
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Szczecin

PostWysłany: Czw 0:56, 26 Lis 2009    Temat postu:

4."Wielkie pojednanie"
Edward skinął głową mi na przywitanie a ja zdecydowałam że nie odpowiem mu tym samym. Odwróciłam się na pięcie i stanęłam do niego tyłem. Widziałam kątem oka że parsknął śmiechem i pokręcił głową.
-Meg!-usłyszałam śliczny dzwoneczek. To była Alice. Machała do mnie po czym podbiegła i pocałowała mnie w policzek.
-Cześć Malutka- przywitałam się.
-Kogo nazywasz małą?-spytała ostro.
-Nie małą tylko niewysoką- odpowiedziałam śmiejąc się radośnie.
Przy tej kobietce nikt nie mógł się smucić. Była jak lek na wszelkie zło. Rozglądałam się po pokoju ale nigdzie nie widziałam Anny.
-Gdzie jest Ann...?-powiedziałam i odwróciłam się prosto w stronę gdzie stała Alice ale zamiast jej małej bladej twarzyczki ujrzałam muskularny tors Edwarda.
-Jest w ubikacji. Chyba za dużo wypiła- odpowiedział mi swoim barytonem.
-To ty ją upiłeś?!- spytałam ze złością.
-Oczywiście że nie! Gdyby miała trochę rozumu i mocniejszą głowę nie zalałaby się tak!
Nie odpowiedziałam mu tylko starałam się go wyminąć. Nie puścił mnie tylko złapał mocno za ramię.
-Musimy o czymś porozmawiać...-powiedział mi do ucha...
-To boli!!!!-Wydarłam się na niego a wszystkie oczy zwróciły się na mnie- Puszczaj mnie palancie!! Zrozumiano?! Nie jesteś moim kolegą ani nikim bliskim żebyś mnie dotykał!
On się przybliżył jeszcze bardziej do mojego ucha i szepnął:
-A mój ojciec jest?
-Ty bezczelny chamie...-zamierzyłam się na niego, ale nie zdążyłam go uderzyć. Czyjaś biała ręka powędrowała na ramię Edwarda.
-Puść ja!-zabrzmiał kobiecy władczy i ostry głos. To była Rosalie.
-Rose?!-zdziwił się Edward...
-Rose?!-powtórzyłam zaskoczona.
-Powiedziałam puść ją- odezwała się głosem nieznoszącym sprzeciwu.-Natychmiast!!!
Edward nic nie powiedział tylko z wyrzutem spojrzał na swoją przyszywaną siostrę. Puścił mnie a potem wyszedł z imprezy. Spojrzałam na Rose,była wściekła.
-Dziękuję.-szepnęłam do niej.
-Nie robie tego dla Ciebie tylko dla nas wszystkich to znaczy dla mojej rodziny. A Edward już dawno zasługiwał na to żeby mu ktoś przytarł nos.-powiedziała.
Skinęłam głową a Rose poszła do mięśniaka i zaczęła z nim tańczyć. Byłam w szoku. Nagle podeszła do mnie Karen i złapała mnie za ramie.
-Aaaa...-syknęłam- To boli! Ten palant zrobił mi siniaka w tym miejscu!
-Dobra, dobra już nie bądź taka delikatna- powiedziała Karen z nuta sarkazmu.
-Spadaj...-burknęłam pocierając ramię.
-To co? Idziemy pogadać?- powiedziała moja przyjaciółka. Jak ona dobrze mnie znała. Zawsze wiedziała gdy w moim ciele i umyśle panowała burza więc co to za problem wyczuć że teraz panowało w nich tornado. Wzięłam butelkę białego, słodkiego wina i poszłyśmy do łazienki gdzie Ann modliła się nad wielkim uchem( czyt. zwracała). Siadłam w wannie wraz z Karen, otworzyłyśmy wino i paczkę slimów.
-No to gadaj co Ci leży na sercu.-powiedziała moja wannienna towarzyszka. Mówiła niewyraźnie ponieważ w tej chwili odpalała papierosa.
-Ale co ja mam Ci powiedzieć?-burknęłam pociągając łyk wina prosto z butelki.
-Prawdę...
-No więc... Mam prawie 20 lat... Kocham Muzykę...-zaczęłam wyliczać by unikać konkretów.
-I kogo jeszcze kochasz...?
-Ja jeszcze nie wiem czy go kocham!-oburzyłam się i tym samą siebie zdemaskowałam.
-I tu Cię mam!-wybuchła śmiechem Karen.
-Wcale mnie nie masz- powiedziałam zawstydzona.
-Meg, znam Cię od dawna i wiem kiedy się z Tobą dzieje coś nie tak. Widziałam jak patrzysz na tego faceta i nie wmówisz mi że nie jesteś nim zainteresowana.
-No dobra... Powiem Ci... jeszcze nie spotkałam nikogo do kogo poczułabym coś takiego. Nie potrafię tego opisać. Gdy patrzę na jego twarz to nie mogę się skupić na niczym innym. Gdy on mnie dotyka serce mi wali jak oszalałe. Jego głos jest jak najpiękniejsza melodia. Jego zapach... mieszanka, słońca, plaży, nadmorskiego wiatru i wanilii... Jego uśmiech jest najpiękniejszym zjawiskiem jaki kiedykolwiek widziałam...
Mogłabym tak wymieniać w nieskończoność ale Karen przerwała mi.
-Czekaj, czekaj... Ty jesteś po prostu i najzwyczajniej w świecie...
-No co jestem?- odparłam bełkocząc już troszkę ponieważ cały czas popijałam wino.
-ZAKOCHANA!!- wydarła się moja przyjaciółka radośnie.
Wtedy ktoś wlazł do łazienki.
-Kto zakochany?-spytała Alice bo to ona wparowała do łazienki bez pukania.
-No Meg!-odpowiedziała bezmyślnie Karen.
-To prawda Megan?-spytała mnie Alice. Ale jej nie odpowiedziałam.-Meg?! Słyszysz mnie?-powtórzyła pytanie.
Ja siedziałam z nogami podkulonymi pod brodą i powtarzałam szeptem...
-Zakochana? Zakochana! Przecież jak nigdy nie się nie zakochałam.
-Zawsze musi być ten pierwszy raz- piszczała Alice skacząc przy tym jak wariatka. Wtedy ktoś zapukał w drzwi łazienki.
-Proszę...- pierwszy raz od dłuższego czasu odezwała się Ann.
Przez uchylone drzwi zajrzał śliczny blondyn, który wcześniej tańczył z Alice.
-Tak Kochanie?-powiedziała Alice.-Coś się stało?
-Może ja się najpierw przedstawię. Nazywam się Jasper Hale.
-To tak jak Rosalie- powiedziałam cicho.
-Tak, jestem jej bratem bliźniakiem i zostaliśmy adoptowani przez Carlisle'a razem z Alice, Emmetem i Edwardem
Jak tylko wypowiedział jego imię serce zaczęło mi walić jak młot ale za chwilę ogarnął mnie spokój.- a wracając co sedna sprawy, to przyszedł Edward i prosi Meg o rozmowę.
-O nie!-krzyknęłam- nie mam zamiaru z nim rozmawiać!
-Może go wysłuchaj- szepnęła Alice.
-Tak, Alice ma racje.
-Pogadaj z nim!- burknęła Ann wyciągając głowę z muszli.
Jasper nagle puścił oczko do Alice i podszedł do Anny.
-Pomogę Ci wstać- po czym wziął ją na ręce i wyniósł z łazienki. Reszta dziewcząt wymaszerowała za drzwi a ja zostałam w wannie z butelką wina w jednej ręce i papierosem w drugiej. Po chwili ktoś zapukał do drzwi.
-Właź...-powiedziałam obrażona. W drzwiach ukazała się kasztanowa czupryna Edwarda. Minę miał potulna i nie było widać w jego oczach ani pogardy ani niezadowolenia. Wszedł do łazienki i zamknął za sobą drzwi, po czym się odwrócił do mnie i opar tyłem o brzeg umywalki.
-Chciałeś pogadać...-zaczęłam, patrząc się w sufit i wypuszczając chmurę dymu z ust.
-Palisz...?-spytał zdziwiony.
-Jeśli o tym chciałeś rozmawiać to ja żegnam...- powiedziałam i niezdarnie próbowałam się wydostać z wanny. Edward położył mi rękę na ramieniu i zmusił mnie bym znów siadła w wannie.
-Nie o tym... Ja tylko chciałem przeprosić...-patrzyłam się na niego jak ogłupiała...- bo ja nie powinienem być dla Ciebie taki niemiły. Nie miałem prawa się na Ciebie złościć. Jestem dość spostrzegawczy więc zauważyłem że interesujesz się moim ojcem, ale nie powinienem Cię za to potępiać i gardzić Tobą.
-Ale ja wcale się nie interesuje...-nie zdążyłam nic powiedzieć bo mi przerwał.
-Dobra, dobra... Ja swoje wiem- odpowiedział śmiejąc się głośno.
Ja się zarumieniłam ale również parsknęłam śmiechem. On był naprawdę miły jak się postarał i nawet się z nim źle nie gadało.
-To co...? Zgoda?-spytał
-Zgoda!-powiedziałam i usiłowałam wstać by podać mu rękę. Ale dzięki dużej ilości promili we krwi zachwiałam się. Przytrzymał mnie za ramie ale już nie tak mocno jak poprzednio.
-Chyba musisz już iść spać...-powiedział śmiejąc się głośno po czym wziął mnie pod rękę, pomógł wyjść z wanny a potem z łazienki.
-Wszyscy się na nas gapią jakbyśmy byli zielonymi ludkami- powiedziałam niewyraźnie do Edwarda.
-Taaa... Odprowadzę Cię już do pokoju bo jutro nie wstaniesz na zajęcia.
-Ok...-opowiedziałam i opadłam głową na jego ramię.


rano....
-Wstawaj!- usłyszałam jakiś śliczny kobiecy głos.-Słyszysz?! Ruszaj się!
-Cichoooo...- mruknęłam i naciągnęłam pościel na głowę. Nagle poczułam, że pościel zsuwa się ze mnie. Leżałam w samych czarnych bokserkach, koszulce z misiem i puchatych białych skarpetkach zwinięta w kłębek na swoim łóżku. Poczułam zimny wiatr, Rose otworzyła chyba okno.
-Idź sobie! Głowa mnie boli!- powiedziałam po czym rzuciłam poduszką w stronę głosu który próbował mnie dobudzić. Usłyszałam tylko pacnięcie oznaczające że trafiłam.
-O nie! Tego już za wiele!- powiedziała Rosalie i wyszła do łazienki.
Nagle coś zimnego i mokrego wylało mi się na głowę. Zerwałam się z łóżka jak oparzona.
-Co ty robisz?!-wydarłam się na blondynkę która stała oparta o ścianę i głośno się śmiała.
-Nie było na Ciebie innego sposobu...-wzruszyła ramionami. Po czym wzięła torbę i powiedziała na odchodne- Jest już 7:50! Więc chciałam Ci oznajmić że jesteś już spóźniona.-po czym wyszła z pokoju.
7:50?!!!
Szybko się zwinęłam do łazienki ale to co zastałam w lustrze było straszne. Jakieś plamy na twarzy i podkrążone oczy. Szybko się umyłam, uczesałam, ubrałam i wybiegłam z pokoju wpadając z impetem na Alice i Jaspera. Pewnie bym upadła gdyby nie Jazz. Była już 8:30.
-Co Wy tu robicie?- spytałam.
-Co Ty tu robisz?!-odpowiedzieli chórem.
-No jak to co?- udałam zdziwienie- Spóźniam się na zajęcia!
Oboje buchnęli głośnym śmiechem. Ja pocałowałam Alice w policzek i pobiegłam na zajęcia. Tuż przed drzwiami gdzie miałam pierwsze zajęcia moja komórka się rozdzwoniła. Szybko pobiegłam do babskiej toalety i spojrzałam na ekran. Widząc napis „Carlisle” zapiszczałam. Gdy już się uspokoiłam nacisnęła zieloną słuchawkę ale on już się rozłączył.
Cholera! Zamiast się gapić w ten ekran mogłam odebrać od razu!
I wtedy telefon zadzwonił znów. Szybko odebrałam.
-Tak?
-Witaj Meg!- przywitał się najpiękniejszy głos jaki tylko istniał. Poczułam że tego mi brakowało przez wczorajszy wieczór.
-Dzień Dobry.-odpowiedziałam skrępowana.
-Wybacz że się wczoraj nie odezwałem ale byłem na nocnym dyżurze.
-Nic się nie stało- za szybko odpowiedziałam by brzmiało to naturalnie.
-To co z naszą kawą?- spytał, ale ja wyczuwałam w jego głosie zdenerwowanie.
-Oczywiście aktualna- odparłam nieco rozluźniona.
-Pasuje Ci tak za 3 godziny?
-Oczywiście.
-Będę czekał przy schodach. Tam gdzie wtedy...
-Tak, tak wiem gdzie.-nie dałam mu skończyć bo nie chciałam sobie przypominać tamtej krępującej chwili.
-To dobrze. Do zobaczenia za 3 godziny.
-Do zobaczenia.-powiedziałam rozmarzonym głosem.
Gapiłam się na telefon jeszcze dobre parę minut. Gdy nagle dostałam natłoku myśli.
Po pierwsze muszę zwinąć się z lekcji, ale to nie będzie problem. Następnie muszę się doprowadzić do porządku bo wyglądam jak strach na wróble. Po trzecie gdzie pójdziemy? Przecież nie znam tu żadnej kawiarni to niby ja zaproponowałam kawę więc wypadałoby rzucić jakieś miejsce.
A poza tym kto wie jaki jest odpowiedni strój na pierwsze prywatne spotkanie z facetem który
a)ma dzieci
b)jest starszy niż ja
c)jest lekarzem
d)jest nieziemsko przystojny
Po ostatnie, zostało mi niecałe 3 godziny żeby się doprowadzić do stanu używalności!!!!!
Gdy wybiegłam z damskiej ubikacji była przerwa. Między zgrają rozkrzyczanych studentów zobaczyłam Karen i Ann. Wyglądały tak samo koszmarnie jak ja. Podbiegłam do nich i zaczęłam piszczeć i skakać w kółko:
-Zadzwonił! Zadzwonił!
-Kot zadzwonił?- spytały się jednocześnie.
-Mój Anioł!!-darłam się, dalej skacząc.-Muszę się szykować! On będzie za niecałe 3 godziny!
-To nie idziesz na lekcje?- odezwał się inny znajomy głos za mną. Odwróciłam się i zobaczyłam uśmiechniętą twarz Edwarda..- Nie bój się przecież Ci nic nie zrobię. Wczoraj rozmawialiśmy, prawda?- uspokoił mnie.
-Tak, tak…yyyy… Dziękuję ,że mnie wczoraj odprowadziłeś do pokoju.
-Nie ma sprawy, jak sobie wypijesz to jesteś zabawna.-powiedział Edward.
-To ja lecę się szykować. Pa-rzuciłam pospiesznie i czym prędzej się zmyłam.
Biegłam korytarzem a następnie stanęłam przed swoimi drzwiami i zaczęłam szukać kluczy.
-Otwarte!- krzyknęła ze środka Rose. Dzięki Bogu tam była, bo chyba przez następne 30 min bym szukała kluczy. Wpadłam do pokoju rozbierając się w locie i zamykając z kopniaka drzwi. Rosalie patrzyła na mnie jak na wariatkę. Gdy już bluzki się pozbyłam zaczęłam ściągać spodnie.
-To taka nowa odmiana striptizu?- spytała sarkastycznie blondyna.
-Ni… Aaaaa!!- nie dokończyłam bo upadłam z impetem na podłogę. Moje nogi były skrępowane przez zawinięte na wysokości kostek spodnie.
-Ty się kiedyś zabijesz- powiedziała Rose.
-Byle nie dzisiaj-powiedziałam usiłując ściągnąć te okropne spodnie.
-A co jest dziś?- spytała podejrzliwie.
-A tam… takie spotkanie mam i zostało mi zaledwie 2,5 godziny żeby się ogarnąć.
-Myślę, że to nie spotkanie w ramach przyjaźni skoro nie wyrobisz się w 2,5 godziny.
-Przypuśćmy…
Powiedziałam szybko i wyszłam z pokoju by uniknąć dalszego przesłuchania. Pobiegłam do łazienki znów się umyć, nie ważne że robiłam to godzinę temu. Wylazłam z wanny i zaczęłam starannie suszyć włosy. Podłączyłam lokówkę z zamiarem późniejszego nakręcenia włosów ale nie tak jak na ostatnia imprezę. Wleciałam do pokoju stając przed szafą.
-Nie musisz już szukać.-powiedziała Rose- przed chwilą była tu Alice i wybrała jakieś rzeczy z Twojej szafy.
-Powiedziałaś jej?!- syknęłam.
-Nie…-odparła Rosalie robiąc minę niewiniątka.
-Jasne-powiedziałam z przekąsem.
Ubrałam to co przygotowała mi Alice bo nie miałam czasu szukać niczego innego. Została mi tylko godzina a musiałam się jeszcze pomalować i uczesać. Poleciałam po lokówkę i kosmetyczkę…
-Rose…-jęknęłam błagalnie machając lokówką.
-No dobra- wywróciła oczami.
Rosalie nakręcała mi włosy a ja robiłam sobie makijaż. Gdy już obie skończyłyśmy. Stanęłam przed lustrem i naprawdę się sobie podobałam. Byłam ubrana w białą sukienkę przed kolano, a nawet wysoko przed kolano. Miałam co do tego „ale” lecz nie było czasu nic innego wybrać. Pod piersiami był czarny pas podkreślający talię, do tego czarna marynarka (jakby mi miało być zimno), kopertówkę i białe balerinki wiązane satynowymi wstążeczkami na kostkach. Zdecydowałam się na delikatny makijaż i naturalne loki. Miałam już wychodzić…
-Poczekaj…- powiedziała Rose podchodząc do swojej szafy i wyciągając z niej czarną satynową ni to wstążkę ni to apaszkę. Podeszła do mnie i wplotła mi ją we włosy. A w sumie to założyła ją jak opaskę wiążąc nad szyją a pod włosami. Pozwoliła kilku pasmom swobodnie opadać dając coś na kształt grzywki.
-Dziękuję-szepnęłam. Ona nic nie powiedziała tylko poszła do łazienki. To była znak, że nie chce rozmawiać. Spojrzałam na zegarek miałam 3 min więc wybiegłam z pokoju i skierowałam się w stronę głównych schodów. Gdy dotarłam na miejsce kłębiło się tam bardzo dużo osób ale…
Jego zauważyłam z łatwością…


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Mary Cullen dnia Czw 0:57, 26 Lis 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Freya
Moderator



Dołączył: 02 Lut 2009
Posty: 451
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 21:29, 26 Lis 2009    Temat postu:

Mary, jestem pod wrażeniem. Super! Przeczytałam wszystkie części, świetnie piszesz. Nie mogę się doczekać na kolejną część. Długie te kawałki, dużo czasu musiałaś poświęcić na pisanie. Podziwiam pomysł i wykonanie Smile

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mary Cullen
Człowiek



Dołączył: 06 Sie 2009
Posty: 205
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Szczecin

PostWysłany: Czw 22:44, 26 Lis 2009    Temat postu:

5 „Moonlight sonata”
Stoi koło schodów, jeszcze mnie nie widzi. Jeszcze jakieś 30 metrów i będę koło niego. Dawałam 100 % że przyjdzie w garniturze ale się pomyliłam… Stał tam ubrany w jasne spodnie i letnią polówkę z kołnierzem, a kremowy sweter opadał mu na ramiona. Wyglądał dojrzale ale nie sztywno. Obrócił się gdy miałam do przejścia jeszcze jakieś 10 metrów, musiał to zrobić bezwiednie bo przecież nie usłyszałby mnie z tak daleka i przy takim tłoku. Jednak gdy tylko stanął twarzą do mnie spojrzał mi prosto w oczy. Musze przyznać ,że widziałam w jego oczach zachwyt. Dotykał mnie wzrokiem od mojej twarzy po moje stopy. Nikt nigdy na mnie tak nie patrzył, cieszyłam się, że to właśnie on był pierwszy. Szedł w moją stronę a ja zamarłam. Nie mogłam się ruszyć z miejsca. Zbliżył się i pocałował mnie w policzek. Cały świat zawirował.
-Witaj Megan- powiedział hipnotyzując swoim głosem.
-Dzień Dobry…-szepnęłam przytłumiona jego urodą.
-Jak się miewasz?- spytał.
-Bardzo dobrze. Wiesz, bo ja nie znam tu żadnej kawiarni. Może czegoś razem poszukamy?- powiedziałam ale tak w głębi duszy miałam nadzieję ,że coś już ma na oku.
-A musimy iść teraz do kawiarni? Chciałbym Cię zabrać gdzieś indziej.
-Nie musimy.-Nie wiem czemu ale przy nim bałam się odzywać. Bałam się, że palnę coś głupiego. Wystawił rękę a ja wzięłam go pod ramię. W zetknięciu z moją skórą jego była przeraźliwie zimna ale za razem przyjemna bo na dworze było naprawdę gorąco. Pomaszerowaliśmy w stronę parkingu, było tam dużo samochodów. Nagle coś zapiszczało koło mnie a ja zachłysnęłam się powietrzem przerażona.
-To tylko moje auto!- Śmiał się głośno Carlisle.-Nie masz się czego bać. On nie gryzie.
-Nie spodziewałam się…-burknęłam zawstydzona.
-Czego się nie spodziewałaś?!-zaczął się śmiać jeszcze głośniej-Auta na parkingu?!?!
Było mi tak strasznie głupio ale jednocześnie byłam zła na niego ,że się ze mnie śmiał! Nie lubię jak ktoś się ze mnie śmieje… W tym momencie się zagotowało we mnie! Nic nie myśląc odwróciłam się od niego i powędrowałam w stronę wyjścia z parkingu… Jego śmiech ucichł ,miałam ochotę się odwrócić ale pomyślałam, że jak już się powiedziało „A” to trzeba powiedzieć „B”. Więc na nic nie zważając szłam dalej. Nagle poczułam zimne ręce na swoich ramionach. Zatrzymałam się, ale jeszcze nie obracałam. Chłodny oddech na mojej szyi sprawił ,że dostałam gęsiej skórki na karku. Wszystko mi zawirowało, odwróciłam się przodem do niego, miałam spuszczoną głowę.
-Przepraszam.-szepnął mi we włosy. Nie przytulał mnie, tylko dalej trzymał za ramiona. Tak jak na znajomego przystało.
-No i czego się ze mnie śmiejesz?- spytałam z wyrzutem i szepcząc. Zabrzmiało jakby mówiła to sześciolatka.
-To nie miało tak wyjść-szepnął znów po czym przyłożył usta do mojego czoła i tak znieruchomiał. Aż się dziwnie poczułam gdy się tak nie ruszał.
-A jak?- spytałam unosząc głowę, patrzyłam mu prosto w jego złote oczy. On nagle odszedł ode mnie i otworzył bagażnik czarnego Mercedesa. Wyciągnął z niego coś małego ale nie zauważyłam co.
-Tak-powiedział i wyciągnął mały bukiecik konwalii. Tak się ucieszyłam, że aż zapiszczałam i podskoczyłam klaskając radośnie w dłonie.
-Dziękuję, to są moje ulubione kwiaty…-powiedziałam momentalnie się uspokajając. On również milczał. Stanęłam delikatnie na palcach próbując się do niego zbliżyć. On również się przybliżył do mojej twarzy. Wiedziałam, że to ta chwila… Pierwszy raz miałam kogoś pocałować tak na serio (Karen podczas gry w butelkę się nie liczy). Oddech mi przyśpieszył. Uniosłam się jeszcze wyżej… On się również jeszcze bardziej przybliżył… Całe moje ciało chciało jednego- żeby nasze wargi się wreszcie dotknęły… Jeszcze chwila i straciłabym nad sobą panowanie i rzuciła się na niego. On wtedy jak gdyby nic pocałował mnie znów w czoło…
Na co ja liczyłam!? Boże… Ale musiałam mieć głupią minę… Pewnie widział na mojej twarzy rozczarowanie.
Spojrzał na mnie ale nic nie powiedział, tylko wskazał zapraszającym gestem auto. Podszedł do drzwi i je otworzył przede mną. Wsiadłam do środka a on przeszedł przed autem i wsiadł od strony kierowcy. Odpalił auto a samochód wypełniła wspaniała melodia która bardzo dobrze znałam…
-Przecież to Sonata Księżycowa…-powiedziałam rozmarzonym głosem…
-Tak, Beethovena…-powiedział Carlisle- „Moonlight sonata” to mój ulubiony, ze wszystkich które skomponował…
-Mój też…-szepnęłam, wsłuchując się dalej w melodie. Gdy się ocknęłam spytałam Carlisle’a:
-Dokąd jedziemy?
-Zobaczysz… To niespodzianka…-powiedział uśmiechając się przebiegle.
-To wspaniale! Uwielbiam niespodzianki!- powiedziałam radośnie.
-Zauważyłem…- parsknął śmiechem.
Jechaliśmy nie długo bo zdążyłam przesłuchać sonatę jeszcze 2 razy. Wjechaliśmy do lasku, nawet przez chwilę się przestraszyłam. Nagle stanęliśmy a Carlisle wyszedł pośpiesznie z auta i otworzył drzwi z mojej strony.
Ruszyliśmy przez kręta ścieżkę która prowadziła pod dość stromą górkę.
Gdy zaczęliśmy się zbliżać do szczytu owej górki poczułam powiew morskiego wiatru i po chwili ujrzałam morze, a raczej zatoczkę… Aż mnie zamurowało.
-Carlisle, tu jest pięknie…-szepnęłam. Miałam przed oczami piękną zatoczkę wyłożoną kamieniami w najróżniejszych kolorach i kształtach. Fale rozbijały się o nie w regularnym rytmie.
-Idziemy na dół?- spytał się mój Anioł .
Ja nic nie odpowiedziałam tylko chwyciłam go za rękę i zaczęłam biegnąć z górki. Gdy zbiegliśmy na sam dół on nie puścił mojej ręki. Szliśmy tak przez plaże zadając sobie pytania, były one o muzykę, o pasje, o jedzenie, o ulubione kolory i ulubione sporty. W sumie to o wszystko co dotyczy zwykłego życia. Czasem też po prostu nic nie mówiliśmy, i nie była to krępująca cisza a cieszenie się chwilą. Przez cały dzień puszczaliśmy kaczki, rozmawialiśmy, szukaliśmy najładniejszych kamyczków i muszli, moczyliśmy nogi w wodzie. Było już całkiem późno gdy znaleźliśmy kawałek piaszczystej plaży. Chciałam usiąść na jeszcze ciepłym od słońca piachu ale powstrzymał mnie delikatnym gestem. Nagle zaczął zdejmować z ramion sweter i kłaść go na ziemi, był tak szeroki, że obydwoje mogliśmy na nim usiąść, podkurczyłam nogi pod brodę i splotłam ręce na kolanach.
-Mogłabym tu zostać do końca życia…- powiedziałam patrząc na bezchmurne niebo i gwiazdy.-Tu jest tak pięknie. Dziękuję.-mówiąc to spojrzałam na niego… Miał nieobecny wzrok…- O czym Myślisz?- spytałam, i oparłam swój policzek o kolana.
-O tym jak wiele mam i jak wiele mogę stracić-odparł.
Zamurowało mnie… W tym momencie czar prysnął. Do oczu zaczęły mi napływać łzy. Spuściłam głowę i ukryłam twarz w dłoniach. Jeszcze nie płakałam, musiałam tylko chwile pomyśleć.
No tak! Ma pewnie żonę i kochającą rodzinę… To o to się boi! Spotykając się ze mną wszystko straci.
Wiedziałam to za piękne żeby było prawdziwe! Ale czego się mogłam spodziewać idąc na spotkanie z dojrzałym mężczyzną który ma piątkę adoptowanych dzieci? To było nierozsądne i głupie!

-Meg? –spytał ale nic nie odpowiedziałam…-Megan, słyszysz?!
-Tak!- powiedziałam srogo i spojrzałam mu w twarz. Był zagubiony. Wyglądał jakby czegoś nie rozumiał.
-Megan… Ale… Co… Dlaczego jesteś smutna?- spytał coraz bardziej przerażony.
-Boisz się, że widząc się ze mną ją stracisz, prawda?!-powiedziałam i stało się to czego tak bardzo nie lubiłam i co zdarzało się tak rzadko. Po moich policzkach poleciały dwie słone i gorące łzy.
-Słucham?! Jaka Ona?! O czym Ty mówisz?! Dlaczego Ty płaczesz?!
-Twoja żona…-szepnęłam.
-Ale ja nie mam już żony…-powiedział z bólem w głosie.
-To dlaczego powiedziałeś, że masz tak wiele i tak wiele możesz stracić?
-Megan… Głuptasie Ty jeden! –parsknął śmiechem…
-Sam jesteś Głuptas…-odburknęłam wycierając policzek z łez. Ujął moja twarz w dłonie, patrzył mi w oczy i powiedział:
-Tu chodziło o Ciebie… Jesteś tak blisko czyli mam tak wiele i boję się, że mogę zrobić coś nie tak i Cię stracić… Rozumiesz mnie?
Nie odpowiedziałam tylko skinęłam głową potwierdzająco.
-Skoro rozumiesz to teraz za to że mnie tak przestraszyłaś…- Nie dokończył tylko wziął mnie na ręce i zaczął nieść w stronę wody…
-Nieee!- krzyczałam-Nie wrzucaj mnie do wody, proszę. Będę cała mokra.
-Trudno-powiedział udając, że w ogóle go to nie obchodzi.
-Błagam Panie Doktorze niech mnie Pan nie wrzuca!- krzyczałam i śmiałam się jednocześnie. On stał już po uda w wodzie ale ja byłam jeszcze nad powierzchnią.
-Jak mnie nazwałaś?! Co ja Ci o tym mówiłem?!- udawał, że jest zły.
-Przepraszam Panie Doktorze, już nigdy do Pana nie powiem „Panie Doktorze”- śmiałam się z Niego.
-O nie! Tego już za wiele!- Powiedział i zaczął się zanurzać.
-Nieeee! Proszę!- dalej krzyczałam. Ale było już za późno. Byliśmy zanurzeni po szyję w wodzie. Wygłupialiśmy się i pływaliśmy. W pewnym momencie podpłynęłam do niego, o on przyciągnął mnie delikatnie do siebie. Objęłam go nogami w pasie a on położył ręce na mojej talii. Patrzyłam chwilę na niego i przeczesałam ręką jego złote włosy. Zbliżyłam usta do jego twarzy, on również się lekko przysunął. Pocałowałam go w czoło, potem policzek, całowałam go po całej buzi omijając jedynie usta. On również tak robił. Od czasu do czasu przeczesywałam jego włosy lub kładłam dłonie na jego torsie. Jego ręce wędrowały po całych moich plecach i talii. Obsypywaliśmy się pocałunkami ale nikt nie zdobył się na to by pocałować drugą osobę w usta. Potem przytuliłam się do niego i tak zastygliśmy w bezruchu. Nie wiem ile to trwało i nawet nie zauważyłam jak się zaczęłam trząść z zimna.
-Chyba już musimy wracać-powiedział mi do ucha.
-Masz racje.-odpowiedziałam a on w tym czasie zaczął wychodzić z wody. Nie zmieniłam pozycji, cały czas obejmowałam go nogami w pasie. Nie postawił mnie nawet jak znaleźliśmy się na brzegu. Schylił się tylko po sweter i ruszyliśmy w stronę samochodu.
-Nie jest Ci ciężko?- spytałam martwiąc się o jego kondycje.
-Nie bój się. Jesteś dla mnie lekka jak piórko.
Znaleźliśmy się przy samochodzie. Posadził mnie na masce mercedesa, ściągnął polo i zaczął je wykręcać. Ja gapiłam się na jego klatę jak głupia.
-Nie pomyślałem o Tym, że nie mamy nic na zmianę.
-No łał!- powiedziałam wywracając oczami.
-Poczekaj, mam pomysł! Byłem dziś na zakupach przed spotkaniem z Tobą i kupiłem parę rzeczy do nowego mieszkania.
Popatrzyłam na niego podejrzliwie a on w tym czasie podszedł do bagażnika i wyciągnął 2 zapakowane prześcieradła.
-Będziemy się wycierać prześcieradłami?- spytałam z niedowierzaniem.
-A czemu nie?
Podeszłam do niego, zabrałam mu jedno prześcieradło i zaczęłam rozpakowywać. On stał koło mnie i mi się przyglądał.
-Masz zamiar patrzeć jak się wycieram i wykręcam ubranie?- spytałam a on spuścił zawstydzony wzrok.- No już! Sio!- powiedziałam i zaczęłam się śmiać. Gdy odszedł dość daleko to ściągnęłam mokrą sukienkę i zaczęłam się wycierać. Zobaczyłam na masce jego suchy sweter na którym siedzieliśmy na plaży, wzięłam go i ubrałam a sukienkę zwinęłam. Był on na mnie za duży i sięgał dość daleko za tyłek.
-Już!- krzyknęłam.
Gdy Carlisle mnie zobaczył to na jego ustach pojawił się uśmiech.
-Ślicznie wyglądasz- szepnął mi do ucha po czym wsiedliśmy do samochodu. Puścił cichutko muzykę i włączył ogrzewanie, ja zwinęłam się w kłębek na fotelu i wpatrywałam się w jego wspaniałą twarz. Powieki robiły się coraz cięższe aż w końcu całkiem je zamknęłam. Było mi tak dobrze…


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Mary Cullen dnia Pon 23:44, 30 Lis 2009, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Freya
Moderator



Dołączył: 02 Lut 2009
Posty: 451
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3

PostWysłany: Czw 23:06, 26 Lis 2009    Temat postu:

Mary, ta część jest fantastyczna! Bardzo mi się podoba, że niezwykle realistycznie opisujesz reakcje tej Megan. Jak to czytam, to mam wrażenie, jakby to było spisanie rzeczywistej sytuacji. Nawet te drobne fochy, drżenie przy "przyjacielskich" pocałunkach, wszystko takie naturalne. Ja chcę takiego Carlisle'a! Fajnie wymysliłaś zapach waniliowy, jaki Meg czuje od swojego Aniołka. Kojarzy mi się to z pewnym kimś, kto też pachniał słodko wanilią :X

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mary Cullen
Człowiek



Dołączył: 06 Sie 2009
Posty: 205
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Szczecin

PostWysłany: Czw 23:16, 26 Lis 2009    Temat postu:

6 "Jak każda inna noc"
Jezu…. Która to już godzina-myślałam leżąc nad ranem na łóżku i nie otwierając oczu. Pewnie wczesna bo nawet budzik nie zadzwonił. Nie wstaje nie mam mowy! Jejku ale miałam piękny sen... Czekaj, czekaj… Co to za zapach?!
Wanilia!!-wrzasnęłam i zerwałam się z łóżka. Rozejrzałam się po pokoju. Rose nie było a w pokoju panował półmrok. Wtedy zobaczyłam dowód , że to co uważałam za sen jednak nim nie było. Dowodem tym był sweter, który miałam na sobie i to on wydzielał z siebie ten cudowny zapach. Tuż obok łóżka znalazłam moje konwalie a na krześle wisiała moja sukienka, która była jeszcze wilgotna i pachniała morską wodą. Sięgnęłam do torebki w poszukiwaniu komórki, gdy już ją znalazłam zobaczyłam wiadomość. Nacisnęłam „odczytaj” i od razu się uśmiechnęłam bo na ekranie widniało jego imię a w wiadomości było napisane:
„To był wspaniały i niezapomniany wieczór. Mam nadzieję, że to powtórzymy.
C.”

Zaczęłam energicznie stukać w klawiaturę mojego telefonu tworząc odpowiedz „Liczę na to… Twoja M.” Wysłałam i dopiero teraz zauważyłam , że jest już 7:45. Wczoraj już nie byłam w szkole to dziś nie mogę się spóźnić. Pospiesznie wstałam, wykąpałam się i umalowałam. Miałam tak dobry humor, że postanowiłam ubrać się w krótkie, czarne szorty, fioletową tunikę i fioletowe trampki za kostkę. Do tego dorzuciłam korale i kolczyki w tym samym kolorze, zarzuciłam torbę na ramię i wybiegłam z pokoju. Gdy dotarłam do szkoły było już po dzwonku. Pierwsze zajęcia miałam z wokalu, pobiegłam pod salę i wpadłam do niej z impetem przelotnie pukając.
-O! Widzę, że zaszczyciła nas Pani swoją obecnością. Wczoraj nie łaska było przyjść? Czy może nie miała pani czasu?- Dowalał mi nauczyciel.
-Ja przepraszam…-burknęłam czerwona jak burak.-To się więcej nie powtórzy.
-Ja mam nadzieję! A teraz proszę usiąść koła Pana Cullena.- popatrzyłam na niego i wtedy sobie przypomniałam, że tak jak ja jest na muzyce. Ruszyłam w jego stronę i siadłam w ławce.
-Witaj-szepnął.- Ale Cię pocisnął nie ma co...-powiedział z grymasem na ustach.
-Leje na to-powiedziałam wyraźnie za głośno, bo nauczyciel popatrzył na mnie.
- Pani Clever m coś jeszcze do dodania?- spytał ostro. Nie zdążyłam nawet przeprosić bo zaczął kontynuować.- Prosimy panią na środek. Wyszłam z ławki i stanęłam koło pianina. Usłyszałam stłumiony śmiech Edwarda.
-Widzę, że Pan Cullen aż się rwie żeby potowarzyszyć koleżance z ławki.
Na uśmiechniętej twarzy Edwarda pojawił się grymas. Chłopak wstał i podszedł do mnie. Nauczyciel zasiadł za fortepianem i kazał nam powtarzać dźwięki które grał. Edwardowi poszło doskonale ale mi gorzej. Lubiłam śpiewać ale nigdy wcześniej nie ćwiczyłam tego. W pewnym momencie nauczyciel podszedł do mnie.
-Masz pracować przeponą!
-Przecież pracuję!-warknęłam na niego.
-Ja Ci pokaże jak się pracuje przeponą.-powiedział z uśmieszkiem który nie gwarantował nic dobrego.- Stawaj bliżej pianina! Podam Ci dźwięk a Ty masz go powtórzyć i trzymać tak długo aż nie powiem żebyś przestała.
Zbliżyłam się do pianina, nauczyciel podał mi dźwięk a ja go powtórzyłam i tak jak kazał trzymałam. Facet wstał od pianina, podszedł do mnie i nacisnął mi z siłą na przeponę. Poczułam mocny ból ale z mojego gardła wydobył się czysty i donośny głos. Nawet nie podejrzewałam, że potrafię tak głośno śpiewać. Gdy nauczyciel się mnie puścił i kazał usiąść ból nie ustępował. W innych okolicznościach pewnie bym na niego nawrzeszczała ale w sumie to byłam mu wdzięczna za to, ze mi pomógł. Lekcja przebiegała spokojnie. Następny był przedmiot z instrumentu na którym się grało. Poszłam po gitarę i weszłam do sali. Było tam około 20 osób, w tym siedem dziewczyn i trzynastu chłopców. Nauczyciela jeszcze nie było, więc zagadałam do dziewczyny i chłopaka którzy siedzieli z boku i wydali się być naprawdę sympatyczni.
-Hej, mam na imię Meg. Chciałam się zapoznać bo jeszcze nikogo tu nie znam.
-Cześć mam na imię Natalie.-powiedziała sympatyczna brunetka o ciemnej karnacji.
-A ja Peter-dodał uśmiechnięty blondyn.
-Długo już gracie?-zapytałam.
-Osiem lat-odpowiedział chłopak, chciał coś jeszcze dodać ale nauczyciel wszedł do sali. Lekcja przebiegła pomyślnie a nawet bardzo. Od razu wiedziałam że będę lubiła te zajęcia. Miałam jeszcze pięć godzin zajęć, historię muzyki, rytmikę, psychologie muzyki, estetykę i zajęcia z chórem. Po lekcjach wyszłam z budynku, zauważyłam na schodach Petera i Nat. Grali na gitarach znaną mi piosenkę, dosyć ją lubiłam więc przystanęłam przy nich i zaczęłam sobie śpiewać pod nosem.
-Głośniej- powiedział Peter. A ja zaczęłam śpiewać sama na głos. Szybko znalazło się kilku słuchaczy. Piosenka która śpiewałam nie była za ambitna, a ja nie popisałam się jakimś świetnym głosem. Trzeba przyznać, że bawiłam się doskonale. Piosenka dobiegała końca, wyśpiewywałam ostatnie wersy:
”Noc jak każda inna noc ,jak każda inna noc,
Ale wiedz że nie powiem ci nic dobrego,
nic złego też nie...
I tak nie spotkamy się więcej i tak ...
I tak nie będziemy się więcej już znać...
I tak nasze usta nie będą już ze sobą więcej grać...
Noc jak każda inna noc, jak każda inna noc”

Gdy skończyłam, ktoś zaszedł mnie od tyłu, poczułam zimne dłonie na tali a na karku oddech. To był On, wszędzie bym rozpoznała ten głos i zapach.
-Noc, jak każda inna?-spytał, a mnie zamurowało. Wtedy już wiedziałam, że słyszał jak śpiewałam. Odwróciłam się do Niego i ujrzałam twarz mojego Anioła.
-Tak... To znaczy nie!- powiedziałam- Wczorajsza była wyjątkowa.
-Też tak uważam. Była bardzo wyjątkowa.-odparł Carlisle, po czym dodał już bez powagi-chciałem sprawdzić jak zareagujesz-zaśmiał się i cmoknął minie w policzek.
-Co Ty tu w ogóle robisz?-spytałam.
-No jak to co?-zdziwił się- przyjechałem do Ciebie. To źle?
-Oczywiście, że dobrze bo już się stęskniłam. A skąd wiedziałeś, że skończyłam już lekcje.
-Przyjechałem tu godzinę temu i po prostu sprawdziłem Twój plan. To chyba nie wymaga zbyt wielkich umiejętności.-powiedział bardzo rozbawiony moim zakłopotaniem.
-Ja mam teraz przerwę na posiłek, nie jadłam śniadania więc pozwolisz że wezmę coś ze stołówki?-powiedziałam błagalnym tonem, bo kiszki już mi marsza grały.
-Nie jadłaś śniadania?-spytał marszcząc brwi.-Dlaczego? To niezdrowo!
-Wiem, wiem -odparłam wywracając oczami.-Zaspałam i dlatego nie zjadłam.
W tym momencie zorientowałam się, że dalej stoimy na schodach a obok nas siedzą Nat i Peter. Spojrzałam na nich a oni mieli otwarte usta i patrzeli się na nas jak na kosmitów. Wtedy przypomniały mi się zasady dobrego wychowania.
-Peter, Nat to jest Carlisle.-wskazałam na mojego Anioła. A on uśmiechnął się szeroko i podał im rękę.
-Witam, jest mi bardzo miło, że mogę poznać przyjaciół Megan.-powiedział i spojrzał na mnie z rozczuleniem a oni tylko machinalnie pokręcili głowami. On widząc ich zdziwienie ciągnął dalej-Posiedzielibyśmy z Wami ale Meg dziś nic nie zjadała więc musimy iść do stołówki-powiedział, po czym mnie objął i zaczęliśmy się oddalać. Po stołówką uświadomiłam sobie, że nie mogę przecież z Nim tam wejść, bo tam są jego dzieci. Ale by mieli miny gdybym wparowała tam z ich ojcem pod rękę, prychnęłam na samą myśl o tym.
-Co Cię rozśmieszyło?-spytał zdziwiony Carlisle.
-A nic, nic...-próbowałam się uspokoić. On nic już nie powiedział tylko się zamyślił. Dotarliśmy do stołówki.-Poczekasz tu na mnie, ja za pięć minut będę.-spojrzałam na niego błagalnie.
-Dobrze ale potem porozmawiamy, ok?-powiedział poważnie, a ja tylko skinęłam głową. Wpadłam do stołówki jak strzała i od razu zobaczyłam całe rodzeństwo Cullenów a z nimi Karen, Ann i jakaś śliczna dziewczyna. Edward machnął ręką a nieznajoma dziewczyna spojrzała na mnie i się uśmiechnęła. Karen wskazała na tace którą wzięli dla mnie więc ruszyłam do stolika szczęśliwa, że nie muszę stać w kolejce po jedzenie
-Hej!-przywitałam się po czym pocałowałam każdego w policzek, nawet dziewczynę, której nie znałam.-Mam na imię Megan- powiedziałam i wyciągnęłam rękę do dziewczyny.
-Ja Bella, miło mi-powiedziała ślicznym głosikiem dziewczyna.
-Mam dziś dużo nauki więc nie zjem z wami tylko lecę do biblioteki.-palnęłam bez zastanowienia, zapominając ze Edward jest ze mną w grupie. Dobrze wiedział, że nie mam nic zadane. Chwyciłam z tacy pierwsze co miałam pod ręką i wyszłam ze stołówki. Mój Anioł nadal tam czekał.
-Już jestem. A co dziś będziemy robić?-byłam bardzo ciekawa co dziś zaplanował.
-Może tam gdzie wczoraj?-powiedział patrząc na mnie jakimś dziwnym wzrokiem-Myślę, że to będzie doskonałe miejsce na rozmowę. Co Ty na to?-oczarował mnie swoim idealnym głosem.
-Dobrze-powiedziałam a on złapał mnie za rękę i ruszyliśmy w stronę parkingu. Gdy tylko usiadłam w samochodzie, on spojrzał na mnie swoimi złotymi oczami a ja aż się zapowietrzyłam. Zaczął się powoli zbliżać do mnie, myślałam, że mnie pocałuje ale on miał inny zamiar. Nachylił się nade mną i szepnął do ucha:
-Musisz coś zjeść.- Ja w tym momencie pacnęłam się w czoło a on popatrzył na mnie zaskoczony i odsunął się. Samochód ruszył a ja zabrałam się za rozpakowywanie bułki która wyglądała smakowicie. Gdy skończyłam rozpakowywać poczułam jej zapach...
-Bleeeee....!-wykrzyknęłam zatykając nos i powstrzymując odruchy wymiotne.
-Co się stało?-spytał przestraszony mężczyzna. Ja szybko znalazłam guzik otwierający szyby i wyrzuciłam bułkę przez okno. Carlisle się zatrzymał i patrzyła na mnie zdziwiony.
-Rybaaaa...! Fuuu..!-pisnęłam patrząc na niego.
-Zepsuta była? Czy co?-spytał zdziwiony.
-Nie wiem czy zepsuta, była rybą i to wystarczy żeby wylądować za oknem-wyszeptałam opierając głowę na jego ramieniu.
Nie lubisz ryby?- spytał głaszcząc mnie po głowie i przytulając do siebie . Ja tylko pokiwałam głową.-A na co masz ochotę?
-Czy ja wiem?-zamyśliłam się- Może lasagne!-powiedziałam uśmiechając się szeroko.
-A co to jest?-spytał zdziwiony
-To takie tam włoskie danie, nigdy nie słyszałeś o tym? Są tam płaty makaronowe, sos pomidorowy, ser i specjalne mięso...-wymieniałam dalej składniki kiedy mi przerwał.
-A umiesz to robić?-spytał z wyrazem twarzy, który oznaczał, że ma jakiś pomysł.
-No tak, a co?-popatrzyłam na niego podejrzliwie.
-Nauczyłabyś mnie?-popatrzyła na mnie tak jakby co najmniej prosił mnie o rękę.
-No jasne!-powiedziałam uradowana- Tylko gdzie? W moim pokoju nie ma kuchenki.
-Zabiorę Cie gdzieś dobrze?-powiedział wyraźnie zadowolony z biegu wydarzeń.
-Ale gdzie Ty chcesz mnie zabrać?
-Do mojego domu. Zgadzasz się?- spytał niemal błagając, wtedy zobaczył moją zakłopotaną minę. Zorientował się co powiedział i jak ja to zrozumiałam- Ale nie zrozum mnie źle.-zaczął się tłumaczyć- Nic czego byś nie chciała się nie wydarzy. Możesz się czuć bezpieczna.
-To co jedziemy?- A daleko mieszkasz?-spytałam z ciekawości. Ufałam mu więc nie potrzebowałam więcej wyjaśnień.
-Jakieś 100 km.-poinformował mnie wzruszając ramionami tak jakby to było dwie przecznice dalej.
-To trochę daleko...-powiedziałam niepewnie.
-Nie martw się, zdążę Cię przywieźć z powrotem zanim zamkną bramy na noc.- mówiąc to pogłaskał mnie zimną dłonią po policzku.
Jechaliśmy bardzo szybko ale mi to nie przeszkadzało, miałam przeczucie, że nic mi się z nim nie może stać. Słuchaliśmy muzyki i rozmawialiśmy. Droga mijała nam miło i przyjemnie. Zajechaliśmy do jakiegoś sklepu po produkty potrzebne do zrobienia naszej potrawy i ruszyliśmy dalej. Wyjechaliśmy z miasta, zjechaliśmy w brukowaną trasę, nagle pojawił się śliczny las. Gdy drzewa zaczęły się przerzedzać stanęliśmy przed pięknym domkiem. Był jak z bajki, wyglądał niemal jak śliczna chatka z książek dla dzieci, tylko cztery razy większy. Przed domkiem był cudowny i zadbany ogród ze wszystkimi odmianami róż, do wejścia prowadziła kręta alejka usłana z obydwóch stron najróżniejszymi kwiatami. Wtedy już wiedziałam, że chcę tu kiedyś zamieszkać...


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Mary Cullen dnia Pon 23:44, 30 Lis 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
vampirek
Cullen



Dołączył: 06 Lut 2009
Posty: 2518
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Oborniki

PostWysłany: Czw 23:37, 26 Lis 2009    Temat postu:

Naprawdę boskie.
Brak słów.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kinia
Cullen



Dołączył: 02 Lut 2009
Posty: 1736
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Grudziądz

PostWysłany: Pią 22:14, 27 Lis 2009    Temat postu:

Mary to jest naprawde dobre. Dopiero teraz przeczytałam twoje ostatnie trzy rozdziały i sa genialne. Każdy fragment kończysz tak,ze czytelnik ma spory niedosyt i z zapartym tchem czeka na ciąg dalszy. Bardzo podoba mi sie jak delikatnie i powoli zbliżasz ich do siebie. Te rzeczy, które sie między Nimi dzieją są takie subtelne i delikatne, wręcz namacalne. Uwielbiam twój sposób pisania Smile

P.S. oczywiście czekam kolejny rozdział Smile


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Kinia dnia Pią 22:19, 27 Lis 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mary Cullen
Człowiek



Dołączył: 06 Sie 2009
Posty: 205
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Szczecin

PostWysłany: Pon 23:53, 30 Lis 2009    Temat postu:

7."Wielkie gotowanie"
Carlisle otworzył mi drzwi i puścił przodem. Pierwsze co zobaczyłam to był kominek, a w nim palił się ogień. Dom był przepiękny. Był w starym stylu, drewniana podłoga i ściany wyłożone do połowy boazerią w kolorze drewna. Na ścianach wisiały antyczne obrazy i różne rzeźby. Przed kominkiem stała skórzana kanapa. W oknach były zasłony w kolorze złota, przemieszanego z brązem i kolorem bordowym. Na parapetach stały zielone roślinki, które wyglądały na bardzo zadbane. Z prawej strony były schody na piętro. Poręcze zrobione bardzo ozdobnie ale pasowały do reszty domu. W salonie nie było telewizora ani żadnego sprzętu elektronicznego typu laptop czy zwykły komputer. Na podeście koło okna stał czarny fortepian, był cudowny. Na środku salonu leżał ogromny bordowy dywan. W rogu salonu stał stół i dziesięć krzeseł. Bardzo mnie to zdziwiło bo mieszkańców tego domu było (z tego co mi wiadomo) tylko sześciu. Po chwili doszłam do wniosku, że przecież reszta krzeseł może być dla gości. Carlisle patrzył na mnie i nic nie mówił.
-Na co tak patrzysz?- spytałam zdziwiona.
-Na Ciebie...- odparł i ruszył w moją stronę. Ja cała się spięłam ale nie wydobyłam z siebie żadnego dźwięku. On przystanął tak jakby to zauważył.- Wszystko w porządku?- spytał zakłopotany.
-T... Tak...- wyjąkałam zawstydzona. Doktor popatrzył na mnie podejrzliwie, ale po chwili znów ruszył w moją stronę. Gdy znalazł się dostatecznie blisko, objął mnie ramieniem i przyłożył twarz do moich włosów. Zrobiło mi się naprawdę przyjemnie, zamknęłam oczy i wąchałam jego koszulę.
-Może, pokażę Ci kuchnię-spytał odsuwając się delikatnie ode mnie.- Pokażesz mi jak się robi ten Twój przysmak-zaśmiał się.
-Dobrze-odpowiedziałam-Ale najpierw coś zrobię.
-Co takiego?- miał zaskoczoną minę. Ja nic ni odpowiedziałam tylko zaczęłam się zbliżać do Niego. Stanęłam na palcach i powoli przysuwałam swoją twarz do Jego. On lekko rozchylił usta a mnie owinęła mgiełka ślicznego zapachu. Nie przestawałam się przybliżać, i byłam w stu procentach pewna tego co mam zamiar zrobić. Gdy już niemal nasze usta się spotkały to...
-Pamiętaj, że musisz coś zjeść...- wyszeptał w moje rozchylone wargi. Mi w tym momencie ręce opadły. Nie wiedziałam co tym myśleć, wszystko jest jakieś pogmatwane. Niby jest zainteresowany moją osobą, ale zachowuje się tak jakby chciał się pobawić w „kotka i myszkę”. Wcale mi się to ni podobało, a nawet bym rzekła, że mnie zezłościło. Nie zwróciłam mu uwagi ale moja mina nie wyglądała na zadowoloną. Widocznie to zauważył.
-Coś nie tak Megan?-spytał z nutką strachu w oczach.
-Nie, wszystko w porządku- odparłam z sarkazmem.
-Meg... Przecież widzę...-powiedział zmartwiony.- To przez to, że ja...
-Nie.-zaprzeczyłam krótko ale stanowczo. Przecież nie mogłam wyjść na napaloną dziewuchę, która nie może poczekać aż mężczyzna przejmie inicjatywę.- Już o nic mi nie chodzi- powiedziałam łagodniej. Carlisle mi nie uwierzył ale zaprzestał dalszego drążenia tematu. Wziął mnie za rękę i poprowadził do kuchni. Położył zakupy na stole i zaczął wyjmować wszystko.
Kuchnia była malutka i przytulna. Na ścianach wisiały warkocze czosnku i cebuli. Lodówka wyglądała jakby była z drewna ale gdy Carlisle otworzył ją by schować coś w środku okazała się nowoczesna i zadbana. Szafki kuchenne były w kolorze takim samym jak lodówka. Na jednych półkach stały przyprawy a na drugich drewniane figurki i lampiony w, które można było włożyć małe świeczki. Podłoga była w kolorze ciemnego brązu, starannie i umyślnie postarzana. W koszyczku na blacie leżały różne owoce, jabłka, gruszki, śliwki i inne. Carlisle podszedł do mnie i położył ręce na talii.
-To od czego zaczynamy mój Szefie Kuchni? -powiedział chichocząc. Ja się uśmiechnęłam serdecznie i popatrzyłam w jego złote oczy, które wydały mi się ciemniejsze niż wczoraj.
-Może ja podsmażę mięso a Ty potrzesz ser, i będziesz się jednocześnie przyglądał jak ja je przyprawiam?-spytałam z uśmiechem na twarzy.
-Dobrze.- mówiąc to pocałował mnie w czoło i poszedł rozpakowywać ser. Ja w tym czasie zabrałam się za moją robotę. Carlisle uważnie słuchał co mówię i bacznie obserwował co robię. Gdy już wszystko było gotowe włożyliśmy potrawę do piekarnika i zasiedliśmy w salonie.
-Chcesz coś do picia?- spytał uśmiechając się do mnie.
-Możesz mi nalać wody niegazowanej.-powiedziałam. On w tym czasie wstał i zniknął w kuchni. Po chwili wrócił z szklanką wody w ręce. Podał mi ją, a ja pociągnęłam spory łyk.
-Widzę, że byłaś spragniona.-zauważył, a ja tylko skinęłam twierdząco głową- Pokazać Ci resztę domu?-spytał.
-Jasne- odpowiedziałam zadowolona. Carlisle wziął mnie za rękę i poprowadził na schody. Stanęliśmy przed wielkimi ciemnymi drzwiami. Mój blond włosy Anioł otworzył te drzwi i pierwsze co zobaczyłam to tysiące książek. Gdy już się otrząsnęłam z szoku udało mi się wydobyć z siebie jakiś dźwięk.
-To biblioteka?- spytałam zaskoczona.
-W sumie to nie. Raczej mój gabinet.-powiedział, a ja w tym momencie zauważyłam biurko usłane stosem papierów i skórzany fotel. Po obejrzeniu tego pokoju ruszyliśmy dalej długim korytarzem. Potem Carlisle pokazał mi gdzie jest pokój Rosalie i Emmeta. Nie wchodziliśmy do środka ale drzwi były uchylone. Pokój był zadbany i wcale nie różowy jak można by było to sobie wyobrazić patrząc na Rose. Następnym pokojem była sypialnia Alice i Jaspera.
Drzwi były otwarte na oścież. W tym pokoju rzucało się w oczy to, że było w nim tyle ubrań, że nawet w markowych sklepach tyle nie było. Oczywiście przeważały ubrania Alice, był im poświęcony cały długi wieszak i większość mebli i podłogi. Ubrania męskie( podejrzewam że Jaspera ) zajmowały o więcej niż połowę mniej miejsca niż ubrania jego dziewczyny. Carlisle cały czas mnie trzymał za rękę. Co chwilę zerkał na mnie i starał się wyczytywać moje reakcje na poszczególne izby. Stanęliśmy przed ostatnimi drzwiami. Były prawie tak samo wielkie jak drzwi od gabinetu Doktora.
-A co jest tam?- spytałam ciekawa.
-Tam była nasza... Tam miała być nasza...- zawahał się- Tam jest moja sypialnia.-powiedział a na jego twarzy pojawił się widoczny grymas.
-Pokażesz mi...?
-No dobrze-odpowiedział- ale tam są jeszcze rzeczy Esme. Nie korzystałem z niej nigdy. Bo w czasie przeprowadzki ona odeszła i od tamtej pory nie było tu nic ruszane. Zostawiła tu wszystko.-powiedział a jego mina stawała się jeszcze bardziej smutna.
-Jak nie chcesz to nie...-przerwałam, złapałam go mocniej za rękę..
-Ale i tak kiedyś będę musiał tam wejść i zabrać jej rzeczy. Więc lepiej żebym to zrobił z Tobą. Będzie mi dużo łatwiej mając przy sobie Ciebie.- wyznał mi. Ja tylko skinęłam głową. Pociągnęłam go w stronę drzwi. Złapałam za klamkę i popatrzyłam na Niego. Carlisle tylko skinął głową. Moim oczom ukazał się pokój w gołębim kolorze. Była to zdecydowanie największa sypialnia w całym domu. Na środku stało wielkie łoże z baldachimem i przeźroczystymi, lekko błękitnymi zasłonami. Ogólnie pokój był jasny i przestronny. Szafy były białe, jedne skrzydło było uchylone i zobaczyłam jej ubrania. Były bardzo poważne i mogłaby nosić jej osoba dojrzała. Odwróciłam wzrok od szafy żeby On nie zauważył, że się tam lampię.
-Carlisle...- popatrzyłam na niego-jak chcesz to ja Ci pomogę uporządkować te rzeczy.
-Mogłabyś?-spytał zaskoczony.
-Oczywiście. Będę Ci pomagać jak tylko będę mogła. Jak będziesz mnie potrzebował to ja się wstawię zwarta i gotowa.- mówiąc to patrzyłam mu prosto w oczy. On nic mi nie odpowiedział tylko mocno przytulił i pocałował w policzek. Wiedziałam, że w ten sposób mi dziękuje. Gdy już mnie puścił, podparłam się pod boki i spojrzałam na niego.
-To co od czego zaczynamy?-spytałam z uśmiechem na twarzy. Nie zadawałam pytań dotyczących ich rozstania. Wiedziałam, że on nie chce o tym rozmawiać.
-To może od ubrań.-powiedział Carlisle. Ale gdy spojrzał na szafę skrzywił się.
-To ty skocz po kartony i worki a ja zacznę porządkować wszystko-powiedziałam.
Po chwili On wrócił z tym o co go prosiłam. Zaczęłam wyciągać z szafy ubrania Esme i pakować je do kartonów i worków. Gdy skończyłam z ciuchami, przyszła kolej na ozdoby, pamiątki i figurki.
-Czyje to jest?-spytałam, trzymając w ręku jakąś malutką, starą biblię.
-To moje, a w sumie to było mojego ojca. Dostałem to od Niego gdy umierał.
-Dobrze to zostaje.-uśmiechnęłam się delikatnie. I chwyciłam obraz z jakimś widoczkiem.- A co z tym?-Carlisle spojrzał na obraz i się skrzywił.- Rozumiem, ze to idzie do wora.-stwierdziłam, kierując się jego miną. On posłał mi spojrzenie z którego wyczytałam ulgę.

*****
Po 2 godzinach...
-No! Odwaliliśmy kawał dobrej roboty.-powiedziałam, stojąc nad stertą kartonów i worków. W sypialni zostały tylko meble i rzeczy Carlisle'a
-Teraz to wyniosę na strych a Ty...- zatrzymał się w połowie zdania – Czujesz ten zapach...?
-O kurcze!!!- krzyknęłam i pobiegłam na dół. Carlisle mnie wyprzedził na schodach. Poruszał się bardzo szybko. Nie zdziwiło mnie to, jak byliśmy nad zatoczką to widziałam, że ma wysportowaną sylwetkę. Gdy wpadliśmy do kuchni, było pełno dymu. Ja zaczęłam się krztusić więc wyszłam z pomieszczenia ale tam również był dym, więc wybiegłam na dwór. Chwilę za mną wyleciał Carlisle trzymając przez rękawice płonącą brytwankę, następnie spojrzał na oczko wodne i z rozmachem wrzucił ją do wody. Po chwili na powierzchnie wypłynęła zawartość blaszanego naczynia. Ja widząc to zaczęłam się głośno rechotać i turlać po trawie, trzymając się za brzuch. Carlisle po chwili do mnie dołączył i również zaczął się donośnie śmiać. Gdy już się trochę uspokoiliśmy, on podszedł do mnie i objął mnie ramieniem.
-I co teraz zjesz?-spytał.
-No raczej nie to co pływa teraz w Twoim oczku wodnym.-odpowiedziałam chichocząc.
-W lodówce chyba znajdzie się coś co lubisz i co nie jest rybą.-powiedział uśmiechając się po czym ruszyliśmy objęci w stronę domu. Gdy znalazłam się w salonie chciałam iść do kuchni po coś do jedzenia ale on mnie zatrzymał i powiedział, sam mi coś przyszykuje. Ja tylko skinęłam głową. Po chwili wrócił do pokoju z talerzykiem na którym była kanapka i szklanką wody. Gdy już zjadłam On przysunął się do mnie i przyłożył twarz do włosów. Siedzieliśmy tak i rozmawialiśmy o różnych rzeczach. W pokoju paliły się małe świeczki i leciała jakaś muzyka. Carlisle głaskał mnie po ręce i od czasu do czasu odgarniał kosmyk włosów z mojego czoła. Rozmawialiśmy właśnie o dzisiejszych porządkach.
-Będę musiał zrobić remont i urządzić moją sypialnię jeszcze raz.-powiedział zmartwiony. Z tego co się dowiedziałam z naszych dotychczasowych rozmów wiedziałam, że nie jest dobry w urządzaniu mieszkań czy pokoi.
-Ale przecież ten pokój jest śliczny.-powiedziałam zaskoczona- Moim zdaniem nie trzeba go remontować.
-Ale przypomina mi Esme.- powiedział zasmucony Doktor.
-Rozumiem... Jak chcesz to Ci pomogę wybierać farbę i takie tam róże.-powiedziałam kładąc mu rękę na ramieniu.
-Dobrze. To kiedy jedziemy na zakupy?-spytał uradowany.
-Spokojnie. Muszę chodzić do szkoły. Ale w czasie najbliższej dłuższej przerwy mogę Ci pomóc.- gdy to powiedziałam On strasznie spoważniał i przysunął Swoja twarz do mojej. Patrzyła mi prosto w oczy.
-Co ja bym bez Ciebie zrobił Meg...- powiedział i zbliżył się do mojej twarzy jeszcze bardziej.
-Poradziłbyś sobie- odpowiedziałam szepcząc. Byłam już prawie nieprzytomna bo jego zapach mnie otumanił. Moje oczy się przymknęły a wargi rozchyliły, nie wykonywałam więcej ruchów, tylko czekałam... On był już tak blisko, że nasze policzki się o siebie ocierały. Położył dłonie na mojej twarzy i zbliżył swoje usta do moich. Po chwili nasze wargi się zetknęły, jego usta były przeraźliwie zimne aż przeszły mnie dreszcze. On w tym momencie się odsunął ode mnie.
-Przepraszam- wyszeptał mi we włosy.
-Ale nie masz za co.-powiedziałam i chciałam go znów pocałować ale tym razem się odsunął.
-Wystarczy jak na jeden dzień.- odparł i mnie mocno przytulił. Ja się poddałam temu gestowi choć wcale nie uważałam, że powinniśmy skończyć. Siedzieliśmy tak dobrych parę godzin. Rozmawialiśmy, graliśmy w skojarzenia, zadawaliśmy sobie róże pytania. Byłam bardzo zmęczona gdy przypomniałam sobie moment naszego zetknięcia warg i zimno jakie mnie wtedy przeszyło. Półprzytomna zadałam pytanie.
-Dlaczego masz taką zimną skórę? Czasami mam wrażenie jakby była z zimnego kamienia.- powiedziałam nie patrząc na niego tylko w kominek. On nic nie odpowiedział. Ale ja dalej drążyłam temat.- No odpowiedz mi na pytanie.-wyszeptałam.
-Wydawało Ci się bo byłaś bardzo rozgrzana.-powiedział.
-Nie prawda...
-Jesteś przemęczona, wydawało Ci się... znów odpowiedział.
Ja jeszcze coś burknęłam, ale po chwili utonęłam w marzeniach sennych. Śnił mi się Carlisle. Stałam nad brzegiem plaży, moczyłam nogi w morzu. Byłam ubrana w strój kąpielowy. Było strasznie gorąco, więc miałam zamiar się wykapać. Śmiałam się, byłam szczęśliwa. Z głębi plaży szedł on...Ubrany tylko w spodenki do pływania, uśmiechał się do mnie. Ja wyciągnęłam do niego rękę. Gdy znalazł się dostatecznie blisko wody zamoczył stopy i w tym miejscu pojawił się lód. Nagle zrobiło mi się strasznie zimno i zauważyłam, że nie mogę ruszyć się z miejsca bo mam zmrożone stopy z wodą. Spojrzałam w otwarte morze a tam płynie na mnie statek gabarytów Titanica. Próbowałam się ruszyć ale nie mogłam a statek był coraz bliżej i wydawał z siebie dźwięk przypominający parowy klakson. Dźwięk stawał się coraz głośniejszy i bardziej intensywny... Nagle się zbudziłam, rozejrzałam się po pokoju. Ale nie był to mój pokój, tylko ten który dziś sprzątaliśmy. Ale najgorsze to było to, że dźwięk ze snu wcale nie znikł. Był to mój telefon. Na ekranie wyświetlił się jakiś nieznany numer. Nacisnęłam zieloną słuchawkę a w słuchawce odezwał się kobiecy głos
-Dzień dobry moja godność Claire Smith. Dzwonię z domu pomocy dla samotnych matek.
-Tak? To chyba pomyłka. -opowiedziałam skołowana.
-To nie pomyłka. Nazywa się pani Megan Clever, prawda?
-To prawda. Ale nie rozumiem w jakiej sprawie pani dzwoni.
- W sprawie Pani siostry...


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Mary Cullen dnia Pon 23:53, 30 Lis 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kinia
Cullen



Dołączył: 02 Lut 2009
Posty: 1736
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Grudziądz

PostWysłany: Wto 1:38, 01 Gru 2009    Temat postu:

bardzo ciekawy fragment, sen jest bardzo interesujacy tylko nie pasuje mi tu ten Titanic, a i gdzie sypialnie Edwarda?? pare literówek znalazłam, ale całosc bardzo mi sie podoba Smile ....Czekam....

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mary Cullen
Człowiek



Dołączył: 06 Sie 2009
Posty: 205
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Szczecin

PostWysłany: Nie 22:37, 06 Gru 2009    Temat postu:

8 "Niespodziewanka"

Dalej wsłuchiwałam się w głuchy sygnał w słuchawce telefonu. Siedziałam i gapiłam się w ścianę. Spojrzałam na zegarek, była 21.30. Z transu wyrwało mnie pukanie do drzwi sypialni. Nic nie odpowiedziałam, bo nie mogłam wydusić z siebie chociaż jednego słowa. Drzwi się uchyliły a w nich stanął Carlisle, patrzył na mnie zmartwionymi oczami. Podszedł do łóżka i kucnął przy jego brzegu.
-Wszystko w porządku Meg?-spytał zmartwiony. Ja nic nie odpowiedziałam tylko dalej gapiłam się w ścianę. Nie mogłam uwierzyć, że coś takiego przydarzyło się właśnie mnie. Zawsze myślałam, że zaginione rodzeństwo odnajdywane przypadkiem po latach istnieje tylko w telenowelach brazylijskich. Położyłam się na łóżku i zwinęłam w pozycję płodową. Carlisle przykrył mnie kocem i położył się za mną przytulając się i jednocześnie idealnie dopasowując się do mojego położenia. Nie wiem ile tak leżeliśmy ale zdążyłam sobie wszystko poukładać. Miałam jeden cel: Nelly była moją jedyną rodziną więc musiałam ja się z nią spotkać. Była młodsza więc pewnie potrzebowała pomocy. Jedno mnie zdziwiło, że przebywa ona w domu dla samotnych matek. Pewnie ją tam przygarnęli, bo w końcu to jeszcze dziecko. Ma zaledwie szesnaście lat więc ciężko by było jej znaleźć inne miejsce gdzie mogłaby otrzymać pomoc. Muszę się z nią spotkać- pomyślałam i zerwałam się z łóżka.
-Co się stało Malutka?-spytał Carlisle i pogłaskał mnie po czole.
-Muszę się z nią spotkać!-powiedziałam i zaczęłam zwlekać się z łóżka. On patrzył na mnie oszołomiony.- Mógłbyś mnie tam zawieść?
-Teraz?- popatrzył na mnie zdumiony.- Przecież jest północ.
-To akurat dojedziemy na rano. -powiedziałam i pobiegłam do łazienki się uczesać. Kiedy doprowadziłam się wstępnie do porządku Carlisle już na mnie czekał na dole.
-Meg... to na pewno dobry pomysł? Powinnaś sobie wszystko ułożyć i przemyśleć. Nie możesz podejmować pochopnych decyzji.- powiedział poważnie-Musisz chodzić do szkoły.
-Ale ja już wszystko sobie przemyślałam.- odparłam. Dziwił mnie fakt, że on się zachowuje jakby wszystko wiedział. Nie pamiętam abym mu zdradzała szczegóły rozmowy z pracownicą domu samotnej matki. Możliwe, że w szoku mu coś tam napomknęłam i teraz nie pamiętam.
-Może najpierw się z nią skontaktujesz osobiście? Zadzwoń do niej jutro a ja na pewno Cię zawiozę na to spotkanie. Teraz muszę Cię odwieźć do akademii.- powiedział Doktor i objął mnie ramieniem.
-Ale jest już po północy, bramy są od godziny zamknięte.-odparłam.
-To zawiozę Cię rano. A teraz połóż się spać- szepnął mi do ucha po czym je pocałował. Ja tylko skinęłam głową i ruszyłam w stronę schodów. Poczłapałam do sypialni sypialni, w której wcześniej leżałam. Carlisle stanął w drzwiach i mi się przyglądał. Ja strzepnęłam pościel i ułożyłam poduszkę. Wtedy zauważyłam, że jestem cały czas w ubraniu.
-Mógłbyś mi dać coś do spania?- spytałam przenosząc wzrok z niego na szafę.
-Oczywiście.-powiedział mój Anioł i podszedł do wielkich drzwi, otworzył je i wyciągnął białą koszulę na guziki.- To może być?
-Pewnie!-powiedziałam uśmiechając się serdecznie do niego. Poszłam do łazienki się wykąpać i ubrać w jego koszulę.-Poczekaj na mnie. Za 15 min wychodzę.
Kąpiel ukoiła wszystkie nerwy. Ciepła woda spływała po moich spiętych plecach i rozluźniała wszystkie mięśnie. Pod prysznicem był szampon o zapachu czekolady i żel o tej samej nucie zapachowej. Gdy wyszłam spod prysznica na umywalce leżała zapakowana, nowa szczoteczka do zębów, ręcznik i szczotka do włosów. Gdyby nie fakt, że prysznic i resztę łazienki oddzielały drzwi byłabym pewnie zła na Carlisle'a, że tu wlazł. Po umyciu zębów i założeniu koszuli, którą mi dał wyszłam z łazienki. Koszula Carlisle'a sięgała mi za pośladki i miała przydługie rękawy, które starannie podwinęłam. On patrzył na mnie tak jakbym była jakimś arcydziełem. Ja osobiście widziałam w sobie parę wad ale On raczej ich nie zauważył. Podeszłam do łóżka na, którym siedział, spoczęłam koło Niego i zaczęłam dokańczać proces wycierania włosów. W pewnym momencie Doktor zabrał mi ręcznik i delikatnie osuszał mokre kosmyki. Jak skończył zaczął masować mi skronie, miał zimne ręce ale i tak sprawiało mi to wielką przyjemność. Chciałam aby ta chwila trwała wiecznie. Nie miałam jutro ochoty iść na zajęcia a i jeszcze do tego ten telefon. Położyłam się na łóżku a Carlisle siadł na fotelu stojącym obok. Spojrzałam na niego wyczekująco.
-Nie kładziesz się spać? - zapytałam.
-Kładę, ale chciałem na Ciebie jeszcze popatrzeć zanim pójdę do salonu.
-Będziesz spał w salonie? - zdziwiłam się.
-Tak, wiesz bardzo Cię lubię i jesteś dla mnie ważna, ale musimy jeszcze trochę poczekać ze spaniem w jednym łożu. Tu nie chodzi o jakieś religijne upodobania tylko o to, że nie jestem chyba jeszcze gotowy.
-Rozumiem. - odparłam, po czym wsunęłam się pod pościel.- Ale chyba możesz się do mnie przytulić przed snem?
-Jasne. - powiedział. Wstał z krzesła i położył się obok mnie. Głaskał mnie po głowie ale jego ręce nie powędrowały niżej niż do ramion. Byłam mile zaskoczona takim obrotem sprawy, ponieważ wiedziałam, że mnie szanuje i nie jestem tylko panienką do wykorzystania. Czułam jego oddech na barkach i karku, dlatego, że leżałam zwinięta w kłębek tyłem do niego. Nie wiem ile to trwało ale zasnęłam dość szybko

Nad ranem...
Carlisle obudził mnie wcześnie rano, co wcale mi się nie podobało. Spało mi się wyśmienicie i naprawdę wypoczęłam. Śniadanie już na mnie czekało, nie było zbyt wymyślne ale ten gest ze strony Carlisle'a uważałam za uroczy. Po prysznicu i ogólnym ogarnięciu pojechaliśmy do szkoły. W drodze niewiele się odzywałam, słuchałam tylko muzyki. Gdy dojechaliśmy do akademii nie chciałam wychodzić z samochodu. Wolałabym zostać z osoba, która z dnia na dzień stawała mi się bliższa. Przed wyjściem jeszcze mu się przyglądałam i starałam zapamiętać każdy szczegół jego twarzy. Była idealna... delikatna aczkolwiek dość męska. Jego nietypowe oczy patrzyły na mnie i tak jak ja rejestrowały każdy szczegół mojej buzi. Po chwili milczenia Carlisle zbliżył się do mnie powoli i ostrożnie jakby się czegoś bał. Czułam jego oddech na twarzy, był naprawdę cudowny. Złożył po chwili zimny pocałunek na moich ustach. Było to zaledwie muśnięcie wargami, ale i tak się zapomniałam. Moje ręce powędrowały na jego kark i starały przycisnąć go do mnie bliżej. On odsuną mnie od siebie i pocałował w czoło. Nie chciałam żeby tak się stało, ale zaakceptowałam jego posunięcie. Nie słynęłam z narzucania się.
-Zadzwoń i umów się ze swoją siostrą a wtedy ja podjadę po ciebie po szkole i razem stawimy temu czoła, dobrze? - powiedział. Ja tylko pośpiesznie pokiwałam głową.
Cmoknęłam go na pożegnanie w policzek i uciekłam na lekcje.
Dzień w szkole minął nudno. Byłam cały czas zamyślona i nieobecna. Nawet Rose, która zazwyczaj miała wszystko gdzieś zauważyła, że coś ze mną jest nie tak.
-Co Ci jest mała? - zapytała podczas przerwy obiadowej. Ja nie miałam ochoty jej wszystkiego opowiadać ponieważ nie byłam z nią na tyle blisko. Mieszkałyśmy razem ale to nie robiło z nas przyjaciółek.
-W sumie to nic takiego...-odpowiedziałam mało przekonująco. Wtedy zauważyłam, ze Alice dziwnie się zachowuje. Patrzyła w okno i miała jakiś taki nieobecny wzrok. Jasper wyglądał na zdenerwowanego i zerkał to na mnie to na swoją dziewczynę. Nagle Alice wróciła do rzeczywistości. Byłam w wielkim szoku bo nigdy nie widziałam aby czyjeś oczy zaszły w ten sposób mgłą. Filigranowa brunetka spojrzała na mnie i zobaczyłam w jej oczach przerażenie a za chwilę na jej ustach pojawił się speszony uśmiech.
-Przepraszam, zamyśliłam się-powiedziała zawstydzona choć wcale się nie czerwieniła. Ja siedziałam z rozdziawioną buzią i wpatrywałam się w przyrodnią siostrę mojej współlokatorki. Wszyscy wybuchnęli nienaturalnym śmiechem i wrócili do swoich rozmów. Rose szeptała coś na ucho Emmetowi, Jasper, Bella i Edward rozmawiali o czymś a ja i Alice siedziałyśmy i milczałyśmy. Po tym dziwnym posiłku wstałam od stołu i pocałowałam w policzek Alice, Rose i Belle. Wzdrygnęłam się ponieważ ich skóra był zimna jak lód a przecież jest około dwudziestu siedmiu stopni ciepła. Z czymś mi się to skojarzyło... tak! Carlisle ma tez taką zimną skórę! Kurcze ta cała rodzina jest jakaś dziwna. Nie miałam ochoty się nad tym dłużej zastanawiać, wstałam i poszłam do swojego pokoju. Musiałam jeszcze się wykąpać i zadzwonić do siostry i Carlisle'a. Więc zacznę od telefonu do niej. W słuchawce odezwał się miły dziewczęcy głosik. Umówiłam się z nią, że dziś do niej przyjadę, do domu samotnej matki. Miałam godzinkę na wyszykowanie się, ale wcześniej chciałam zadzwonić do doktora Cullena i umówić się z nim na konkretną godzinę. Wyszukałam w kontaktach jego numer telefonu i nacisnęłam zieloną słuchawkę. Nie odbierał. Pomyślałam, ze pewnie jest zajęty i oddzwoni do mnie jak tylko będzie mógł. W tym czasie poszłam się kąpać. Jak to dobrze, że nasze pokoje są w dość dobrym stanie, bo miałam wybór czy kąpać się pod prysznicem czy w wannie. Wybrałam wannę, a telefon położyłam obok. Gdy już miałam wychodzić, z mojej komórki poleciała znajoma melodia. To był Carlisle więc odebrałam:
-Tak?
-Witaj, to na którą mam być u Ciebie?
-W sumie to jeśli teraz wyjedziesz to będziesz w samą porę.
-A co jeśli będę wcześniej?- spytał zaciekawiony.
-To wspaniale, ale wcześniej to znaczy kiedy?- spytałam zdezorientowana.
-To zależy jak szybko zdążysz mi otworzyć drzwi.- odpowiedział zadowolony z siebie a mnie zamurowało. Wyskoczyłam z wanny, owinęłam się ręcznikiem, który nie należał do największych. Zasłaniał zaledwie pośladki, ale nie miałam głowy do szukania czegoś innego. Poleciałam do drzwi i otworzyłam je. Zatkało mnie bo zobaczyłam wielki bukiet białych róż a zza niego wyłoniła się twarz mojego Anioła. Uśmiechał się i patrzył mi prosto w oczy, dopiero po chwili zauważył jak byłam ubrana. Spuścił wzrok widząc mnie półnagą ale co chwile zerkał na mnie ukradkiem, co strasznie mnie speszyło.
-Może wejdziesz – zaproponowałam zawstydzona. Carlisle nic nie powiedział tylko wszedł do mojego pokoju. Cały czas przyglądał mi się ukradkiem, ja tylko odebrałam kwiaty i wstawiłam je do wazonu. Nagle poczułam jego ręce na mojej tali, drżały ale nie zmieniły pozycji. Wiedziałam,że on się strasznie denerwuje, zresztą ja tak samo. Tak rzadko sobie pozwalamy na jakąkolwiek czułość, nawet gdy się przytulamy to nie dochodzi między nami do niczego więcej jak muśnięcie ust. A teraz stoję w samym ręczniku, mokra a mężczyzna moich snów obejmuje mnie w talii. Nagle poczułam zimny oddech na mojej szyi i jego tors przylegający do pleców. Przyłożył swoje usta do mojego karku i zaczął delikatnie go całować. To było tak wspaniałe, że momentalnie krew zaczęła się we mnie gotować a ja zaczęłam głośno oddychać. On chyba to zauważył bo zaczął całować mnie bardziej łapczywie. W pewnym momencie obrócił mnie z siłą przodem do siebie. Nie bolało mnie to a nawet się podobało i to bardzo. Nigdy nie zauważyłam u niego tyle nieopanowania. Całował mnie łapczywie ale jeszcze nasze języki nie utonęły w namiętnym tańcu. W pewnym momencie złapał mnie i podniósł. Powędrował w stronę mojego łóżka i położył mnie na nim delikatnie. Jego ręce błądziły po moim ciele owiniętym tylko ręcznikiem. Ja też nie pozostałam mu dłużna, próbowałam rozpiąć jego koszulę. Niespodziewanie jego ręka powędrowała na miejsce gdzie ręcznik był zawinięty i próbował go ściągnąć. Ja bezmyślnie poddałam się temu gestowi ale nie zdążył go nawet dokończyć gdyż nagle zerwał się jak poparzony w tempie, które mnie przeraziło swoją szybkością. Nigdy wcześniej nie widziałam, żeby ktokolwiek się tak szybko ruszał. On stał do mnie tyłem i zapinał koszulę. Czułam się strasznie głupio,że tak się to skończyło a raczej, że w ogóle się zaczęło. Taka rzecz nie powinna mieć miejsca po tak krótkiej znajomości. Leżałam oszołomiona na łóżku z roztrzepanymi włosami i wypiekami na twarzy, gdy zamek od drzwi się przekręcił. Spojrzałam na Carlisle'a z przerażeniem w oczach. On również popatrzył w moją stronę ale jego oczy nie były takie jak zawsze. Były jakby nieruchome, przerażone, smutne, rozdrażnione i podniecone za razem. Gdy tak patrzyłam na niego w drzwiach stanęła Rosalie. Rozejrzała się po pokoju i chyba zorientowała się o co chodzi. Ciskała z oczu piorunami i to nie w moją stroną a w stronę swojego przybranego ojca. Żadne z nas nie zabrało głosu. Rose obróciła się na pięcie i poszła, zaraz za nią pobiegł Carlisle. Ja się nie ruszyłam z miejsca ponieważ uważam, że to sprawa między nimi. On jako ojciec musi jej wyjaśnić sytuację w której się znaleźliśmy. Moja obecność by wszystko pogorszyła. Ja porozmawiam z nią później o ile w ogóle będzie chciała ze mną gadać. Poszłam się ubrać i wysuszyć. Cały czas w głowie miałam wzrok Cullena. Byłam już spakowana i gotowa na to, że będę musiała jechać do siostry. Wzięłam kluczyki od mojego starego auta i wyszłam z pokoju. Zamykając drzwi usłyszałam znajome głosy więc przystanęłam chwile i przysłuchiwałam się rozmowie.
-Alice zrobiła to dziś przy niej, ty ruszasz się szybciej niż powinieneś a do tego pozwalasz sobie na tracenie panowania nad sobą. Tak nie może być. Albo jej powiemy, bo i tak się sama skapnie jak Bella kiedyś, albo wyjedziemy i nigdy więcej nas nie zobaczy. - powiedziała Rose. Ja usłyszawszy to zdanie opadłam na podłogę. Nie wyobrażałam sobie, że on może wyjechać. Łzy same napłynęły mi do oczu.
Nagle głos zabrał Carlisle.
-Powiem jej ale jeszcze nie teraz. Dajcie mi ją poznać... muszę być jej pewien...-odpowiedział smutno.
-Dobrze, tylko nie zwlekaj z decyzją.- usłyszałam jak Rosalie się oddala. Nie byłam w stanie się podnieść, bałam się, że on wyjedzie a to nie dawało mi spokoju. Zobaczyłam jak wychodzi zza rogu i patrzy na mnie siedzącą pod drzwiami. Podszedł i przytulił mnie mocno. Ja wtedy się rozpłakałam na dobre.
-Nie wyjeżdżaj – wychlipałam.
-Ja nie mam zamiaru nigdzie się wynosić. - powiedział i pocałował mnie w czoło.
-Ale Rose powiedz... - nie zdążyłam dokończyć bo zatkał mi usta palcem.
-Wszystkiego się dowiesz w swoim czasie, tylko mi zaufaj. Nie mam zamiaru nigdzie stąd wyjeżdżać bez Ciebie. Rozumiesz?- powiedział patrząc mi w oczy.- a co do tego co się wydarzyło w Twoim pokoju to chciałbym Cię przeprosić...
-Nie przepraszaj, bo wina jest bo dwóch stronach. Ja też powinnam się ogarnąć w porę. A tak nawiasem mówiąc to bardzo mi się podobało. Nigdy nie byłam tak blisko z mężczyzną, dlatego uważam że trzeba się trochę wstrzymać z tymi rzeczami jak chcemy zbudować coś trwałego. Bo chcemy, prawda?-spytałam z nadzieją na pozytywną odpowiedź.
-Oczywiście, inaczej sobie tego nie wyobrażam.- powiedział uśmiechając się i pomógł mi wstać.
-Ja ci zaufam i nie będę o nic pytać ale musisz mi obiecać, że niebawem mi powiesz o co chodzi. Dlaczego wy jesteście tacy dziwni i tak dalej.
-Dobrze. A teraz już jedźmy do Twojej siostry. - Objął mnie ramieniem i poprowadził w stronę wyjścia. Jechaliśmy parę godzin a Carlisle prowadził dość szybko. Po drodze rozmawialiśmy o błahych sprawach. Nim się obejrzałam byliśmy pod domem samotnej matki. Mój Anioł patrzył na mnie i na razie nie wychodził z auta. Oparłam się o zagłówek i wzięłam kilka głębokich oddechów.
-Gotowa? - spytał.
-Tak.-odpowiedziałam krótko a on wstał i otworzył mi drzwi od strony pasażera bym mogła wysiąść. Objął mnie ramieniem i ruszyliśmy w stronę budynku. Na recepcji pani powiedziała nam w którym pokoju mieszka moja siostra. Szliśmy korytarzem a moje serce waliło coraz bardziej. Gdy stanęliśmy przed odpowiednimi drzwiami nie byłam w stanie zapukać do środka. Doktor Cullen zrobił to za mnie, a ze środka doszło moich uszu cieniutkie „ proszę”. Carlisle otworzył drzwi i pchnął mnie delikatnie do zaciemnionego przedsionka. Po chwili weszliśmy do maleńkiego kremowego pokoiku. Tak, wtedy ją zobaczyłam. Była moją kopią...identyczny kolor włosów, chociaż miała je krótko przystrzyżone... taki sam kolor oczu. Podobna budowa chociaż wydała się być pulchniejsza i niższa niż ja. Jej buzia była bardzo dziecięca. Patrzyła na nas wielkimi piwnymi oczami aż w końcu zabrała głos. Była na pozór rozluźniona i swobodna.
-Cześć! Jestem Nelly. A ty pewnie jesteś Megan.- powiedziała zwracając się do mnie i podnosząc się z fotela z dużym wysiłkiem. Wtedy zobaczyłam powód dla którego tu była. Sukienka, którą miała na sobie idealnie uwydatniła ciążowy brzuszek. Musiała być już w siódmym miesiącu bo był sporawy. Ona miała szesnaście lat i była wysoko w ciąży. Nie wiedziałam co miałam z nią zrobić. Spojrzałam na Carlisle'a a on uśmiechną się do mnie, jakby się nic nie stało...


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Mary Cullen dnia Nie 22:38, 06 Gru 2009, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
vampirek
Cullen



Dołączył: 06 Lut 2009
Posty: 2518
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Oborniki

PostWysłany: Nie 23:34, 06 Gru 2009    Temat postu:

OMG.
OMG.
OME.
OME.
OMJ.
OMJ.
Ale jazda. GENIALNE! Brak słów normalnie.


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kinia
Cullen



Dołączył: 02 Lut 2009
Posty: 1736
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Grudziądz

PostWysłany: Pon 12:06, 07 Gru 2009    Temat postu:

suuper i ten wątek z siostra... ( jak zwykle nie wiem co powiedziec Very Happy Very Happy )

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
vampirek
Cullen



Dołączył: 06 Lut 2009
Posty: 2518
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Oborniki

PostWysłany: Pon 16:32, 07 Gru 2009    Temat postu:

Ja sobie to wszystko wydrukuje ;D

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mary Cullen
Człowiek



Dołączył: 06 Sie 2009
Posty: 205
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Szczecin

PostWysłany: Śro 21:05, 23 Gru 2009    Temat postu:

9. "Urodziny"

Wracaliśmy do Akademii, byłam naprawdę wyczerpana natłokiem informacji. Spędziłam z siostrą resztę popołudnia wydawała się naprawdę sympatryczna. Dowiedziałam się też jak to się stało, że w tym wieku zaszła w ciążę i o tym jak jej chłopaka ją zostawił. Miałam ochotę znaleźć tego gówniarza i tak go zdzielić, że aż by wyskoczył z butów. W sumie wiedziałam, że Nell jest moją siostrą (nie dało się ukryć, wyglądała w końcu jak moja kopia) ale nie mogłam się przyzwyczaić do tej myśli. Wiedziałam, że minie sporo czasu aż się do niej przywiąże i ją pokocham. Carlisle zaproponował jej mieszkanie w mieście obok którego znajdował się jego malowniczy dom i pomoc w utrzymaniu na czas ciąży i gdy dziecko się urodzi. Zgodził się również zająć nią od strony medycznej, czym bardzo mi zaimponował. Zaraz po tym jak mnie odwiezie miał pojechać coś załatwiać i się rozejrzeć za jakimś mieszkankiem dla niej, w najgorszym wypadku miała się wprowadzić za dwa dni. Denerwowała mnie jedna rzecz w jego zachowaniu a mianowicie fakt, że zachowywał się tak jakby nic się nie stało, chodzi oczywiście o ciąże tej gówniary!
-Meg, uspokój się… - ciągnął opanowany – przecież nic się nie stało. Takie rzeczy się zdarzają. Nic już z tym nie zrobisz, teraz to się trzeba cieszyć a nie denerwować. Cieszyć z tego, że za parę miesięcy pojawi się na świecie mała, śliczna, wspaniała istota. Nie cofniesz czasu tym, że teraz się denerwujesz – mówił nie spuszczając wzroku z drogi.
- Ale… - nie dokończyłam bo mi przerwał.
-Nie ma ale – uśmiechnął się łobuzersko – Ciesz się! Zostaniesz ciocią.
Gdy tak powiedział, zrobiło mi się ciepło na sercu. Rzeczywiście miał rację. Od teraz nie miałam spędzać świąt sama. Miałam mieć rodzinę… Tak się zamyśliłam, że nie zauważyłam że stoimy już na parkingu. Pożegnałam się z nim muskając jego usta swoimi wargami.
Gdy znalazłam się w pokoju, Rosalie nie było. Pewnie wylądowała u Emmeta, albo Alice. Przebrałam się w piżamę, byłam wykończona ale już jutro weekend. Wtedy ktoś zapukał.
-Proszę – krzyknęłam a w drzwiach stanęli Edward z Bellą.
-Cześć – powiedzieli jednocześnie.
- Hej, wejdźcie.
- Mamy dwie wiadomości.- zaczął Edward – dobrą i złą.
- Dobra to taka, że w piątek są urodziny Alice i poprosiła żebyśmy ci to przekazali. - dołączyła swoim ślicznym głosem Bella. – transport masz już załatwiony, jedziesz z nami. Alice z Jazzem musieli wyjechać w ważnej sprawie dlatego poprosiła abym przekazała ci wiadomość o imprezie. A i jeszcze wspomniała o swoim prezencie… - Bella wyglądała na speszoną i jednocześnie rozbawioną.
-Jak to wspomniała? – spytałam zdziwiona, a Edward zachichotał.
- Powiedziała, ze będziesz musiała oddać się w jej ręce i pozwolić się ubrać i umalować na imprezę. – zaśmiał się jeszcze głośniej.
- W sumie… - zamyśliłam się – czemu nie! - Bella spojrzała na mnie jak na wariatkę. –A co to za zła wiadomość?
-To była zła wiadomość – powiedziała dziewczyna Edwarda.
-Eeee tammm… - zaśmiałam się, a oni ruszyli w stronę wyjścia.
Zasnęłam...

Piątek
Wiedziałam, że gdy dojedziemy do domu nie zobaczę Carlisle’a ale i tak się łudziłam. A może jednak będzie… Edward prowadził z taką prędkością, że wbijało mnie w siedzenie. Nie byłam w stanie się ruszyć. Dziwiłam się Belli, ze nie zwymiotowała bo przecież to ona siedziała z przodu. Ogólnie w samochodzie grała głośno muzyka ale mi to nie przeszkadzało… Tylko te dziwne uczucie w żołądku, zaraz oszaleje…
-Edward, zatrzymaj się!- powiedziałam zatykając sobie usta ten natychmiast zahamował a ja wyskoczyłam z auta na pobocze i jak zwykły mięczak pobiegłam w krzaki. Na szczęście z przypływem świeżego powietrza zrobiło mi się lepiej i udało mi się nie zwymiotować. Po chwili wróciłam do auta ale a Edward głośno chichotał, Bella posłała mi tylko spojrzenie w stylu „wiem co czujesz” ale nic nie powiedziała tylko pacnęła swojego chłopaka w kolano.
- No co? - spytał udając oburzenie.
- Ty już wiesz co! - powiedziałam ostro. A teraz i Bella zaczęła chichotać. – Nie odzywam się do was. – powiedziałam siląc się na poważny ton. Ruszyliśmy ale Edward w obawie o swoje skórzane siedzenia już tak nie szalał.

***
Stałam w pokoju Alice czekając na to aż przyjdzie z ubraniami które przygotowała na dzisiejszą imprezę. Rozejrzałam się po pokoju i musiałam przyznać, że był naprawdę stylowo urządzony. Na podłodze leżał puchaty dywan w kolorze kawy z mlekiem, a pod ściana stała szafka z płytami i książkami. Na środku stało ogromne małżeńskie łoże, na jego widok pomyślałam o Jazzie i Alice i głośno zachichotałam. Nagle ktoś mi zawtórował, był to Edward stojący w drzwiach, opierając się bezceremonialnie o framugę.
- Z czego się cieszysz? – zapytałam, uśmiechając się do niego wrednie.
- A ty? – odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Z łoża małżeńskiego - powiedziałam parskając śmiechem. Przez twarz Edwarda przeleciały różne emocje, najpierw gniew potem ulga a na samym końcu rozbawienie. Bardzo mnie zdziwił pokaz tych emocji ze strony młodego Cullena.
- Masz poczucie humoru, nie ma co… odpowiedział rozbawiony, nagle z za jego pleców wyskoczyła Alice i wielkim foliowym workiem w reku.
- No Edward, zmykaj! – powiedziała i pchnęła go delikatnie za drzwi, które zamknęła z hukiem skutecznym kopniakiem. – No to czas zacząć przygotowania. A ty co? Jeszcze nie wykąpana? Jazda pod prysznic! – pogoniła mnie.
Ruszyłam do łazienki, wykąpałam się po czym wytarłam dokładnie włosy i ciało, posmarowałam się balsamem i spryskałam jedwabiem włosy. Gdy wyszłam z pokoju owinięta ręcznikiem Alice nie było w pokoju, ale za to na łóżku leżała zapakowana czerwona bielizna a obok kartka „UBIERZ TO!” , więc posłusznie zabrałam się za ściąganie foli. Słyszałam, że Alice robiła kiedyś takie numery Belli ale ona podobno strasznie tego nie lubiła i wzbraniała się jak mogła. Ja tam nie miałam nic przeciwko, w sumie jak by nie patrzeć to jedyne co nas łączyło to słaby żołądek. Nigdy u niej tej słabości nie uświadczyłam ale nasłuchałam się już sporo od Emmeta, który uwielbiał ją zadręczać i nabijać się. Ledwie zdążyłam założyć bieliznę i szlafrok a do pokoju wpadła znów Alice z kosmetyczką i suszarką w ręce.
-Alice ale ja mam swoje… - nie dokończyłam bo mnie uciszyła gestem dłoni.
- Zaufaj mi… - powiedziała, a ja tylko wzruszyłam ramionami. Alice najpierw wysuszyła mi starannie włosy i je wymodelowała zostawiając je rozpuszczone. Następnie zajęła się makijażem, jak widziałam jak sięga po czarny e-liner to mnie zatkało, ale nie sprzeciwiałam się jej. Gdy już skończyła z moją twarzą przeszła do kompletowania ubioru. Wyciągnęła czarne rurki z matowej skóry (dzięki boku nie lateksowe bo bym ja chyba zabiła), nie byłam do nich przekonana.
-Alce to chyba nie jest dobry pomysł…- wyjęczałam.
- To jest świetny pomysł. Wiem co robię. Słuchaj jest impreza i to jest najlepsza okazja by wyciągnąć z ciebie trochę drapieżności a nie tylko te trampki i tuniki. - powiedziała stanowczo.
- Wiesz co robisz ale jak będę wyglądać jak… - tu się zacięłam i przygryzłam dolną wargę.
- Nie będziesz tak wyglądać. – powiedziała ostro.
- Zobaczymy. – burknęłam.
Ubrałam posłusznie spodnie, które mi rzuciła. Były bardzo obcisłe ale mimo to dość wygodne. Zaraz potem podała mi czerwoną bluzkę na ramiączkach, na szczęście byłą prosta w kroju. Potem wcisnęła mi jeszcze 10 centymetrowe czarne szpili na widok których wydałam z siebie jęk przerażenia i rozpaczy.
- Chcesz mnie zabić? – krzyknęłam
- Dasz radę! – powiedziała rozbawiona.
- Nie dam! – wyraziłam sprzeciw.
- Dasz! – postawiła na swoim Alice.
- Okej! – skapitulowałam - Ale jak zgubię zęby to wstawiasz mi protezę na własny koszt.
W sumie po włożeniu butów nie czułam, że są aż tak wysokie i były do tego wygodne. Wszystko już było gotowe wiec stanęłam przed lustrem. Wyglądałam naprawdę fajnie. Spodnie i bluzka idealnie podkreślały moja figurę a make-up i szpilki świetnie dopełniały całość. Wyglądałam drapieżnie a za razem, romantycznie i kobieco. Otworzyłam usta ze zdumienia a potem rzuciłam się na Alice z piskiem.
- Dziękuję! Dziękuję! – piszczałam. Poczułam, że Alice zesztywniała ale oddała mój uścisk.
- Nie ma za co! – uśmiechnęła się i odsunęła ode mnie. – Teraz ja idę się przebrać. Poczekaj tu na mnie. – powiedziała i weszła do łazienki, po chwili wyskoczyła w „małej czarnej” i czerwonych szpilkach. Ruszyłyśmy w stronę schodów. Alice spłynęła po nich jak tancerka a ja zaraz za nią. Szukałam wzrokiem Carlisle’a chociaż dobrze wiedziałam, że będzie dopiero o dwunastej w nocy. Cały salon był przepełniony, nie wyglądał jak ten sam w którym siedziałam jeszcze parę dni temu rozkoszując się zapachem i obecnością mojego Anioła. Było strasznie dużo osób, jedne rozmawiały inne tańczyły, ale moją uwagę przykuła grupka wyrośniętych Indian a wśród nich kręciła się przepiękna istota. Miała kasztanowe loki do połowy pleców i bladą cerę. Jej policzki miały kolor różowy co nadawało jej bladości zdrowego kolorytu. Jeden z mężczyzn o ciemnej karnacji mi się przyglądał. Napotkałam jego wzrok, a on posłał mi szczery szeroki uśmiech. Ja odpowiedziałam malutkim półuśmieszkiem. Chłopak miał w sobie coś jakby z „młodszego brata”. Chodź posturą znacznie mnie przewyższał jednak na twarzy wydawał się uroczy i chłopięcy. Przestałam się na niego patrzeć tylko ruszyłam w stronę „naszej” kanapy, która tym razem stała pod ścianą a nie naprzeciw kominka. Siedział tam Edward ze swoją dziewczyną.
-Mogę się przysiąść? – spytałam z grzeczności
-Jasne - odpowiedziała mi Bella – Jak Ci się podoba przyozdobiony przez Alice salon?
-Bardziej mi się podobał wcześniej- odpowiedziałam swobodnie – był taki przytulny i miły. Edward zaczerpnął głośno powietrza a Bells zachichotała. Wtedy uświadomiłam sobie jaką głupotę palnęłam. Przecież oficjalnie nikt z przybranych dzieci Carlisle’a nie wiedział że się z nim spotykam. Owszem domyślali się ale musiało bardzo głupio zabrzmieć z moich ust to, że była już u nich w domu. Mogli sobie pomyśleć, że ja i on… Potrząsnęłam głową i udałam, że to co powiedziałam przed chwilą nie wypłynęło z moich ust. Edward poprosił Belle do tańca i zaczęli wirować po parkiecie niczym zawodowi tancerze. Gapiłam się tak na nich gdy z myśli wyrwał mnie przyjazny, dość chłopięcy głos.
-Mogę się przysiąść? – spojrzałam w górę i moim oczom ukazała się śniada twarz z szerokim uśmiechem.
-Jasne – odpowiedziałam odruchowo.
-Jestem Seth , przyjaciel rodziny. A Ty?
-Megan, można powiedzieć że również jestem przyjaciółką rodziny. – uśmiechnęłam się sama do siebie mówiąc to zdanie.
-Co cię tak rozbawiło – spytał zdziwiony.
-Nic, nic…

Jakiś czas później…

Rozmowa się nam kleiła a ja korzystałam z przyjemnego zabicia czasu do przyjazdu Carlisle’a. W czasie mojej pogadanki z młodym Indianinem Edward dziwnie się zachowywał, cały czas spoglądał na mnie jakby chciał sprawdzić, że jeszcze tam siedzę. W pewnym momencie Seth poprosił mnie do tańca. W sumie czemu nie miałabym się zgodzić. W końcu to sympatyczny chłopak i dobry materiał na znajomego. Ruszyliśmy na parkiet. Z głośników leciała dość fajna piosenka ( [link widoczny dla zalogowanych] ), może tekst był nieco zabarwiony erotyką ale fajnie się przy niej tańczyło. Znałam słowa więc sobie śpiewałam tańcząc i nie zastanawiałam się na tym jak Seth może to odebrać ani jak to może wyglądać z boku. Chłopak obejmował mnie w tali, bo przecież trudno było tańczyć unikając jakiegokolwiek kontaktu fizycznego. Bawiłam się w najlepsze. Wtedy mój wzrok powędrował na drzwi frontowe i mnie zatkało…


Oczami Edwarda…
Jejku, co ona najlepszego wyprawia…? A w sumie to powinienem sobie zadać pytanie co Seth, do jasnej cholery wyprawia?! Ślini się do niej jak napalony kundel!? Przecież nie mogę podejść i powiedzieć : Słuchaj to jest kobieta mojego ojca, więc daruj sobie!
Jej myśli były ok, dobrze jej się z nim rozmawiało i w ten sposób umilała sobie czas do przyjazdu mojego ojca. Ale on grubo przesadzał z fantazjowaniem i gapieniem jej się w dekolt. Czy ona jest ślepa, nie widzi, że mu się podoba. Nie, nie wierze… idzie z nim tańczyć…
Bella posłała mi pełne niepokoju spojrzenie ale nie mogłem jej nic powiedzieć bo przecież wilkołaki doskonale by to słyszały. Przymierze, przymierzem ale jakby się dowiedzieli, że znów w naszym życiu pojawia się człowiek, którego możemy niechcący skrzywdzić, dostali by chyba szału. W normalnych warunkach Carlisle nie pozwoliłby sobie na kontakt z nią i narażanie na niebezpieczeństwo jej kruchego ludzkiego życia. Jedyne co go utwierdziło w tym, że dobrze robi był fakt, że tak niewiele jej zostało, była nieuleczalnie chora, nawet o tym nie wiedząc. A my nie mieliśmy jej o tym informować aż do momentu gdy Carlisle się zdecyduje powiedzieć o tym czym jesteśmy i dać jej szanse na dalsze życie. Nie mogliśmy jej pomóc z chorobą, nie mogła żyć i zostać dalej człowiekiem. Alice miała wizję, że zostanie wampirem kiedy tylko ją poznaliśmy i nasze losy się zetknęły. Carlisle miał jej złożyć propozycję: będzie człowiekiem do momentu szczytu choroby, potem ją zamieni a jad naprawi szkody w organizmie (zdecydował się tak długo czekać dlatego, że miał płonną – samo o tym dobrze wiedział - nadzieję że jednak wyzdrowieje), a druga opcja to jeśli sama zechce może pozostać człowiekiem do końca choroby a potem normalnie umrzeć...
Cholera! Przez te głupie myśli nie wyłapałem kiedy Carlisle zjechał z szosy! Teraz jest już za blisko bym zdążył zwrócić uwagę Meg… Wtedy drzwi się otworzyły a w progu stanął mój ojciec. Patrzył na nich i widziałem w jego oczach coś co ukuło mnie w moje nieruchome od lat serce…
Jego nieme „NIE!!!” było głośniejsze niż jakby to wykrzyczał…



Przepraszam za błędy ale nie miałam czasu tego ogarnąć... jak znajdę chwilkę to wprowadzę poprawki.
pozdrawiam

Mary Cullen


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Mary Cullen dnia Śro 21:10, 23 Gru 2009, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
vampirek
Cullen



Dołączył: 06 Lut 2009
Posty: 2518
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Oborniki

PostWysłany: Śro 23:52, 23 Gru 2009    Temat postu:

AH, AH, AH!
Co za cudo!
JA CHCĘ WIĘCEJ!
RANY, ZAKOCHAŁAM SIĘ!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Victoria
Cullen



Dołączył: 02 Lut 2009
Posty: 3614
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Miasto Doznań

PostWysłany: Czw 0:24, 24 Gru 2009    Temat postu:

Przeczytałam wszystkie części i powiem, że jestem zachwycona !
Pisz dalej ;DD z każdym razem bedzie jeszcze lepiej ;d
Naprawdę dobrze Ci idze Wink


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mary Cullen
Człowiek



Dołączył: 06 Sie 2009
Posty: 205
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Szczecin

PostWysłany: Pon 22:58, 28 Gru 2009    Temat postu:

10."Nieporozumienie"

Z perspektywy Carlisle’a…
Patrzyłem na nich… Tańczyli wyraźnie zadowoleni z sytuacji… Meg patrzy na Setha i śpiewa… dokładnie słyszę słowa piosenki…” Would you go to bed with me? Jakaś część mojego mózgu mówiła mi, że to tylko piosenka ale… nie… nie mogłem na to patrzeć…
Czy wampir może mieć mroczki przed oczami? Czy wampir może spazmatycznie oddychać? Czy wampirowi może się kręcić w głowie? Czy moje nieruchome od lat serce mogło boleć? Do tej pory myślałem, że nie… ale jednak się myliłem… zapadałem się w nicość… raz już to się zdarzyło, przeżywałem to tak samo mocno… a nerwy nie ponosiły. Oczywiście najbardziej miałem ochotę rzucić się na Setha, ale inaczej… Wtedy napotkałem jej wzrok… patrzyła na mnie wielkimi piwnymi oczami… przestraszona jak dziecko, które przyłapano na rozrabianiu. Wtedy miejsce bólu zajęła złość. Myślałem, że ich oboje rozszarpię. Nigdy chyba jeszcze tak mnie jeszcze nerwy nie poniosły a Meg też nie polepszyła sytuacji. Jak skończę z nim to zrobię jej taką awanturę, że mnie popamięta na wieczność, myślałem. Podbiegłą do mnie Alice, trochę za szybko ale to nie ważne…
-Idź na dwór – syczała rozgorączkowana. Ja nie ruszyłem się z miejsca. Zaraz dołączył do nas Edward i zaczął mnie wypychać delikatnie na dwór. Do ust napłynął mi jad, niesłyszalnie dla ludzkiego ucha warknąłem. Moje przybrane dzieci spojrzały na mnie ze zdziwieniem i z przestrachem. W końcu nigdy na nikogo nie warczałem więc się im nie dziwię. Wtedy podeszła do mnie Renesmee, a wszyscy momentalnie się odsunęli. Popatrzyłem jej w oczy… czekoladowe… czekoladowe oczy Belli za życia… dotknęła mnie ale nic mi nie przekazała za pomocą swojego daru… momentalnie się uspokoiłem na tyle żeby wyjść z domu…

Z perspektywy Megan…
Wybiegłam za nim. Rozejrzałam się po podwórku ale nigdzie go nie było. Zobaczyłam jak coś jasnego znika za ścianą lasu otaczającego dom.
-Carlisle! – zawołałam, nie obrócił się. – Carlisle! Czekaj! – znów krzyknęłam i nic. Zaczęłam biec w stronę lasu… lasu tak strasznego i ciemnego, ze aż zadrżałam. To było to czego się bałam najbardziej na świecie zaraz po dentyście. Stanęłam przed pierwszymi drzewami. Księżyc przysłoniły chmury i nie widziałam nawet czubka własnego nosa. Stanęłam twarzą w twarz z moją największa fobią. Nie mogłam zrobić kroku między drzewa, chwile stałam i przyglądałam się ścianie ciemnego, przerażającego lasu. Jednak uczucie jakim go darzyłam zwyciężyło wbiegłam do środka i wołałam go dalej. Przedzierałam się przez krzaki, które nieprzyjemnie drapały mi twarz. Nie płakałam, byłam zbyt zdeterminowana do znalezienia jego. Szłam może 10 min gdy nagle uświadomiłam sobie, że nie wiem jak wrócić. Wtedy moja fobia wróciła. Zaczęło się o drżenia rąk i tego, że nie mogę złapać powietrza. Stałam tak i nie mogłam zrobić kroku dalej. O niczym nie myślałam tylko o strachu jaki mnie ogarniał. Wtedy ktoś mnie chwycił na ręce, poczułam wiatr we włosach, chociaż było całkiem ciemno i tak zacisnęłam powieki z całej siły. Nagle wiatr zniknął. Ktoś postawił mnie na ziemi, nie otwierałam dalej oczu. Poczułam zapach, znajomy i piękny za razem. Otworzyłam oczy, tym razem nie zobaczyłam ciemności tylko jego oczy. Carlisle trzymał moją twarz tak żebym patrzyła na niego, a sam tymczasem uporczywie wpatrywał się we mnie jakby badając moje wnętrze. Za chwilę pocałował mnie z taką siłą, że oparłam się o najbliższe drzewo. Nigdy przedtem nie był taki łapczywy i nienasycony. Nawet w dzień kiedy Rose nas nakryła. Nasze języki utonęły w namiętnym tańcu. Jego ręce błądziły po moich plecach. Ja wplotłam palce w jego włosy i przycisnęłam go mocniej do siebie. Jęknął z rozkoszy i zaczął mnie całować jeszcze zachłanniej. Nie wiedziałam dlaczego robi coś takiego po tym jak się na mnie wkurzył, ale nie miałam ochoty się nad tym dłużej zastanawiać ponieważ utonęłam w pocałunkach mojego Anioła. Teraz to ja obróciłam go do drzewa. A w sumie to on po prostu się poddał mojemu ruchowi, bo ja nie byłabym w stanie go ruszyć bez jego zgody. Przylegałam do niego całym ciałem. Niechcący wsunęłam nogę między jego nogi. Speszyłam tym się i chciałam ją zabrać ale przytrzymał moje udo ręką. Zaczął mnie gładzić po nim. Potem przesunął rękę o parę centymetrów wyżej. Drgnęłam , zauważył to i zabrał powoli dłoń kładąc ją na moich biodrach. Zaczęłam rozpinać jego koszulę, udało mi się już do połowy. Nie wytrzymałam do rozpięcia reszty guzików, zaczęłam całować go po nagim torsie. Nagle znieruchomiał, spojrzałam na niego miną dziecka które narozrabiało i się wstydzi. Uniósł jedną brew ze zdziwieniem, śmiał się cicho i pocałował mnie w czubek nosa, zapinają jednocześnie koszulę. Zawtórowałam mu. Nic nie mówiliśmy tylko ruszyliśmy w stronę domu. Podczas naszej półgodzinnej nieobecności wszyscy goście zniknęli a salon powoli wracał do swojego standardowego wyglądu. Gdy uchyliliśmy drzwi, oczy lokatorów padły na nas. Pierwszy raz oficjalnie widzieli nas razem objętych. Nikt nic nie powiedział tylko Alice wybuchnęła perlistym śmiechem. Zaraz reszta domowników jej zawtórowała łącznie ze mną.
-Alice... Przepraszam... - wyjąkałam, spuszczając wzrok - popsułam ci urodziny.
-Daj spokój - odpowiedziała świergotliwie – spędzanie urodzin w gronie rodzinnym ma swoje dobre strony. - klasnęła w dłonie i podskoczyła radośnie. Wszyscy spojrzeli na nią jak na wariatkę. Tylko Edward się odezwał.
-Nie – jęknął.
-Tak – powiedziała Alice.
-O co chodzi? - spytał Emmet.
-Karaoke- powiedzieli Alice i Edward jednocześnie z tym że ona krzyknęła radośnie a on z rozpaczą. Alice stanęła przed swoim bratem z naburmuszona miną, podparła się pod boki i rzekła z wyrzutem.
-Omówisz mi w moje urodziny? - spytała marszcząc uroczo nos. Podszedł do niej Jasper i przytulił.
-Nie Kochanie, nikt nie ma zamiaru się narażać na twój gniew. - zachichotał.
-No to Emmet wyciągaj plazmę i podłącz sprzęt.- zarządziła solenizantka.
Po chwili cały sprzęt był ustawiony. Na ścianie wisiała plazma na której będą wyświetlane słowa, a mikrofon był podłączony do wielkich głośników. Pierwsza śpiewała oczywiście Alice. Swoim przepięknym sopranem tak udoskonaliła piosenkę, że była sto razy lepsza od oryginału. Wpadłam na genialny pomysł.
-Słuchajcie, wpadłam na genialny pomysł – powiedziałam z łobuzerskim uśmiechem.
-Już się boję – powiedziała w żartach Rose. Wszyscy się zaśmiali.
-Oj cicho! - powiedziałam udając oburzenie – To słuchajcie. Zrobimy losowanie i ten kogo się wylosuje temu się piosenkę wybiera. Co wy na to? Będzie śmiesznie. Nagle Alice się zaśmiała.
-Tak, to bardzo dobry pomysł! - pisnęła.
- No właśnie. więc ja idę przygotować karteczki. Wyswobodziłam się z uścisku Carlisle'e i ruszyłam w stronę stołu na którym leżała kostka samoprzylepnych , kolorowych kartoników. Napisałam na każdym jedno imię a następnie pozaginałam. Pierwsza była Rosalie wylosowała Alice, Alice Emmeta, Emmet Carlisle'a, Carlisle Jaspera, Jasper Belle, Bella mnie, ja Edwarda a Edward Roslalie. Pierwsza piosenkę wybierała Alice. Emmet miał zaśpiewać piosenkę zielonego gumowego misia. Wszyscy słysząc tytuł piosenki wybuchnęli gromkim śmiechem. sam Emmet tak się śmiał, że aż okna się trzęsły. Gdy skończył, wisiałam na ramieniu mojego Anioła i śmiałam się jeszcze bardziej niż wcześniej. Carlisle również chichotał jednak bardziej miarowo, głaszcząc mnie w międzyczasie po głowie. Postanowiłam sobie pobić ten pomysł wymyślając piosenkę dla Edwarda. Miałam jeszcze trochę czasu bo teraz miałam śpiewać ja. Bells wybrała mi piosenkę Tire Swing - Kimya Dawson ( http://www.youtube.com/watch?v=tvkBSDeRRpw&feature=related ) bardzo ją lubiłam, ale wykonałam ja w stylu małego dziecko. Wywołałam następna falę śmiechu u moich przyjaciół. Teraz miał śpiewać Edward. Nie bardzo mu się podobało to, że ja mu miałam wybrać repertuar. Długo stałam wpatrując się w komputer zanim, padł wybór. Chciałam pobić Alice na głowę i wtedy wpadł mi w oko świetny utwór idealnie pasując do tego aby z Edwarda zrobić sobie jaja. Alice tłumiła śmiech, chociaż jeszcze nie powiedziałam na głos tytułu.
-Edward zaśpiewam nam dziś... - urwałam chcąc wzbudzić w nich ciekawość - Macho- K. A. S. A - dokończyłam śmiejąc się. Alice nie wytrzymała i zaczęła się rechotać na cały głos łącznie z Emmetem, Jasperem i Rose. Bella chichotała cichutko nie chcąc urazić chłopka.
-Nie ma mowy! - krzyknął młody Cullen.
-Ciesz się, że nie każe ci ściągnąć koszulki.- powiedziałam - Albo zaśpiewasz albo będę do końca życia nazywała cię Tchórzem.
Jasper i Emmet podłapali i również zaczęli się z niego naśmiewać.
-Mięczak - powiedział blondyn.
-Jesteś cienki jak dupa węża - skwitował Emmet. A ja parsknęłam śmiechem ponieważ nie słyszałam jeszcze nigdy takiego określenia. Ale zdążyłam się przyzwyczaić że Emm miał takie dziwne teksty. Edward sięgnął po mikrofon i zaczął śpiewać.
"...brylantyna lśni z tyłu wisi lok, ty zobaczysz mnie gdy masz dobry wzrok
wąsik i sygnety też dla ciebie
zobacz ruszam cię chociaż jestem leń, ja i tak to wiem że zdobędę cię
bo tej nocy ze mną będzie ci jak w niebie.
Ja jestem maczo i niech kobiety mi wybaczą, niech płaczą
Machos somos muchos machos"

Tak jak myślałam, wygrałam wszystko. Tym razem to Carlisle leżał na kanapie śmiejąc się w głos a ja koło niego trzymając się za brzuch. Rose patrzyła na brata i wraz z Jasperem, Emmetem i Alice śmiali się do rozpuchu. Bella na początku się powstrzymywała ale za chwile nie wytrzymała i dołączyła do nich.
Zabawa trwała w najlepsze każdy dostał piosenkę, która wywoływała kolejne fale śmiechu. Około godziny 3 w nowy byłam już tak padnięta że o mało nie zasnęłam na kanapie w salonie. Nagle w ciągu kilku minut dzieci mojego Doktora rozeszły się po swoich pokojach. On sam wziął mnie pod ramię i zaprowadził do swojej sypiali gdzie już ostatnio spałam. Żadne z nas nie odzywało się na temat tego co wydarzyło się po jego przyjściu z pracy ani o tym co było pod lasem. Wiedziałam, że nie mam co liczyć na powtórkę z rozrywki. Wiedziałam, że pewnie i tym razem spędzi noc na kanapie w salonie. Gdy stanęliśmy po drzwiami, zrobiłam krok do przodu żeby się z nim pożegnać i
życzyć mu dobrej nocy. Stanęłam na palcach i pocałowałam go w usta. Delikatnie ujął moją twarz w dłonie i odwzajemnił mój pocałunek Jego wargi były zimne i twarde. Ale mi to nie przeszkadzało, przyzwyczaiłam się. Po chwili odsunął mnie od siebie i wyszeptał mi w rozchylone wargi.
-Wrócę niedługo. Daj mi pół godzinki .- patrzył na mnie i wtedy zauważyłam, że jego oczy są ciemniejsze niż zawsze. Zdziwiłam się ponieważ do tej pory uważałam, że są koloru płynnego miodu. Ale tym razem były koloru ciemnego bursztynu z ciemnymi plamkami w niektórych miejscach. Po chwili potrząsnęłam głową by odgonić myśli. Przecież obiecał, że mi wszystko kiedyś wytłumaczy. A ja nie miałam zamiaru go poganiać. Nie ważne jaki jest, dla mnie może nawet być złodziejem i tak to nie ma znaczenia. Może być kim tylko zechce tylko żeby mnie nie zostawił samej. Tak to było to czego chciała. Pragnęłam być z nim tak bardzo jak niczego na świecie.
-Dobrze – odpowiedziałam i zniknęłam za drzwiami sypialni.
Zaczęłam się szykować do spania. Nawet jeśli Carlisle jeszcze przyjdzie to i tak pewnie tylko na chwile, żeby popatrzeć jak zasypiam albo coś. Nie miałam ochoty jeszcze iść pod prysznic więc wyciągnęłam z mojej torby mp3 i zaczęłam słuchać. Siadłam na łóżko a następnie walnęłam się na plecy zostawiając nogi na podłodze. Nie wiedziałam ile to trwało bo chyba zasnęłam. Obudziłam się ponieważ ktoś majstrował przy moich stopach. Spojrzałam w dół. To Carlisle próbował ściągnąć mi buty i ułożyć do spania nie budząc mnie. Podniosłam się, a on widząc, że już nie śpię usiadł koło mnie na łóżku.
-Przepraszam, że Cie obudziłem.
-Nie szkodzi – przeciągnęłam się. - i tak musiałam wstać i iść pod prysznic.
-Chyba, że tak. - odpowiedział z uśmiechem. - Idź się umyj a ja tu poczekam, jeśli oczywiście chcesz.
-Pytasz mnie czy chcę abyś został w swojej sypialni? - spytałam unosząc jedną brew do góry – Oczywiście, że chcę. A poza tym nie musisz się o takie rzeczy pytać. \
Tak naprawdę nie czułam się w ogóle przy nim skrępowana, w końcu i tak mnie widział w piżamie. Jeszcze nie weszłam do łazienki a już zaczęłam ściągać ubrania. Najpierw buty a już przy samych drzwiach bluzkę. Przed wejściem do łazienki obejrzałam się za siebie by spojrzeć na mojego Anioła. Patrzyłam na mnie nieodgadnionym wzrokiem. Zanikając za drzwiami ściągnęłam spodnie i położyłam na koszu. Miałam się zabierać do zmywania makijażu gdy nagle ktoś zapukał do drzwi łazienki.
-Proszę – odpowiedziałam odruchowo nie zważając na to, że stoję w samej czerwonej bieliźnie. Do pomieszczenia zajrzał Carlisle. Uśmiechnęłam się łagodnie po czym oparłam o blat w którym była wbudowana umywalka. Podszedł do mnie, oparł się rękoma po obu stronach mojego ciała. Po czym łapczywie i namiętnie pocałował. Moje ręce wylądowały na jego plecach a jego na moich biodrach. Uniósł mnie i posadził na blacie. Objęłam go nogami w pasie i dalej zapamiętale całowałam. Zdecydowałam się na kolejne podejście i znów rozpinałam mu koszulę. Tym razem mnie nie powstrzymał, po chwili już leżała na podłodze. Jego ręce błądziły po moim całym ciele. Całował mnie po dekolcie, szyi i ramionach. Nie wiem ile to trwało ale powoli nasze pocałunki stawały się spokojniejsze aż w końcu po prostu się do niego przytulałam. Puściłam wodę pod prysznicem i weszłam w bieliźnie. Nie byłam jeszcze gotowa by pokazać mu się całkiem nago. On usiadła na koszu na bieliznę i mi się przyglądał. Gdy już kończyłam wyszedł z łazienki a ja wytarłam się i ubrałam w jego koszulę, którą wcześniej rzuciłam na podłogę. Wyszłam i położyłam się do łóżka. Carlisle usadowił się koło mnie. Przytulił, pocałował i wyszeptał do ucha „dobranoc”.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Mary Cullen dnia Pon 23:10, 28 Gru 2009, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.twilightfamily.fora.pl Strona Główna -> Fanfiction Wszystkie czasy w strefie GMT + 3 Godziny
Idź do strony 1, 2, 3  Następny
Strona 1 z 3

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group, Theme by GhostNr1