Forum www.twilightfamily.fora.pl Strona Główna
Zaloguj Rejestracja Profil Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości FAQ Szukaj Użytkownicy Grupy
Amanda Swan-czyli nie obejdzie się bez komplikacji - C.C.<

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.twilightfamily.fora.pl Strona Główna -> Fanfiction
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Mary Cullen
Człowiek



Dołączył: 06 Sie 2009
Posty: 205
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Szczecin

PostWysłany: Pon 9:42, 22 Lut 2010    Temat postu: Amanda Swan-czyli nie obejdzie się bez komplikacji - C.C.<

1. Nowe życie
Stałam przed wielkim stołem za którym siedziały same szczęśliwe małżeństwa. Trzymali się za ręce i wpatrywali się we mnie. Kobiety patrzyły na mnie z ironią a mężczyźni z politowaniem. Musiałam zacząć mówić:
-Jestem Amanda Swan, za 324 dni skończę 25 lat, od 1825 dni nie tańczę i… jestem sama. Tak, jestem starą panna i muszę się do tego przyznać…
Obudził mnie dźwięk durnego i tak strasznie znienawidzonego budzika.
-Cholera… szlak by to trafił… - jęczałam pod nosem zwlekając się leniwie z łóżka. Powlokłam się do kuchni włócząc bosymi stopami po ziemnej posadzce. Nastawiłam czajnik elektryczny i oparłam się o brązowy blat. Gdy woda się zagotowała zalałam kawę i wraz z kubkiem poszłam do łazienki. Spojrzałam w lustro i wydałam z siebie jęk rozpaczy. Mój blond warkocz sięgający do połowy pleców był cały poplątany, a jasna cera usłana czerwonymi plamkami. Zabrałam się do rozczesywania włosów. Jasne pukle opadły na ramiona, mimo, że się skręcały na końcach u nasady głowy były proste. Po porannej toalecie ubrałam się w granatowe spodnie na kant i jasną koszulę. To był dość pozytywny zestaw biorąc pod uwagę moją figurę. Byłam wysoka bo liczyłam około 170, szczupła a nawet można powiedzieć, że chuda. Miałam mały biust, i szerokie biodra (ja przystało na kobietę), jednak co z tego jak nie było na nich ani grama ponętnego zaokrąglenia? Byłam najzwyczajniej w świecie bladym chudzielcem. Po ubraniu się przeszłam do malowania. Nie używałam pudru bo miałam jasną, kredową cerę. To była jedyna rzecz z jakiej byłam dumna. Jedyne co odziedziczyłam po rodzinie Swan to były ciemna oprawa oczu, reszta poszła po matce. Jak zwykle czerwona szminka i tusz do rzęs to był mój ukochany zestaw. Skończywszy wszystkie czynności, ubrałam się w szary prochowiec do kolan i mój czarny szal, sięgnęłam po wielką walizkę i wyszłam z domu. Zamykając drzwi czułam, że zostawiam przeszłość za sobą. Uśmiechnęłam się do siebie i zeszłam do taksówki. Będąc już na lotnisku, na tablicy odlotów wyświetliło się Seattle ruszyłam w stronę mojego stanowiska. Lot nie był długi, na lotnisku miał czekać na mnie Charlie, brat mojego taty lub jego córka a moja kuzynka Isabella. Tej drugiej to nawet nie pamiętam, gdy ją ostatni raz widziałam była małym dzieckiem a ja miałam 11 lat, więc nie w głowie było mi zajmowanie rozpłakanym, różowym bachorkiem. Nigdy nie uchodziłam za miłą osobę, ale to dlatego, że nie chciałam. Wszystkie pozytywne emocje silnie w sobie zduszałam. Nie chciałam zrobić złego wrażenia na rodzinie, przecież to Charlie powiadomił mnie o tym, że jest wolna posada nauczyciela francuskiego w szkole w jego rodzinnym miasteczku Forks. Od dawna potrzebowałam zmiany scenerii życiowej więc postanowiłam zaryzykować. Znajdując się w holu przylotów wypatrywałam tabliczki z moim nazwiskiem. Trzymała ją dziewczyna o włosach podobnych do moich tylko, że brązowych. Wypatrywała mnie swoimi czekoladowymi oczami, była niewątpliwie podobna do narwanej byłej żony wuja – Renee . Obok niej stał miedzianowłosy chłopak o cerze jaśniejszej ode mnie. Był bardzo piękny, obejmował podejrzewam, że Isabellę. Podeszłam do nich.
-Isabella? – spytałam uśmiechając się jak najładniej potrafiłam.
-Bella, tak to ja. –powiedziała speszona dziewczyna. Była niższa ode mnie i równie chuda. – A to Edward. – wskazała na chłopaka.
-Miło mi cie poznać na nowo Bello. – zaśmiałam się. – I ciebie również Edwardzie.
-Cała przyjemność po mojej stronie – odezwała się chłopak miłym dla ucha barytonem. – Pozwoli Pani, że wezmę walizki.
-Nie mów do mnie na ‘pani’ – warknęłam, ale za chwile się opamiętałam gdy Bella popatrzyła na mnie zszokowana. – Przepraszam Edwardzie. Mów mi Amanda.- wyciągnęłam rękę a on ją uścisnął. Wzdrygnęłam się bo jego skóra była przeraźliwie zimna. On pospiesznie zabrał dłoń i chwycił moje walizki. Ruszyliśmy w stronę parkingu a tam czekał na nas jak podejrzewam wóz Edwarda, bo to on prowadził. Przez resztę drogi się nie odzywałam. Patrzyłam tylko na strugi deszczu cieknące po szybie. Gdy znaleźliśmy się w Forks, zauważyłam ze zdziwieniem, że nic od mojej wizyty się nie zmieniło. Dom Charliego był taki jakim go zapamiętałam. Przywitała się ze mną uradowany, i pokazał mi pokój który zrobił i wyremontował na mój przyjazd. Pokoik był zrobiony z dawnej graciarni, na pewno był większy niż pokój Belli, w którym zawsze spała. Ściany były białe, a z mebli było tylko łóżko i szafa. Przez to było dużo niewykorzystanej przestrzeniu, ale mi się to podobało. Wstawię tylko biurko i wielkie lustro. Było już późno więc położyłam się spać bo jutro wielki dzień.

Obudziłam się przed budzikiem, była 4:30. Na dworze robiła się szarówka. Ubrałam się w dresy i wyszłam z domu na poranny bieg. Znałam dobrze Forks więc udałam się w stronę chodnika, biegłam słuchając muzyki na cały regulator aż prawie słuchawki w uszach podskakiwały. Nie wiedziałam dokąd biegłam. Nagle coś mnie podkusiło żeby skręcić w las. Znałam go na tyle żeby się nie zgubić biegnąc wzdłuż drogi. Kochałam zieleń tego lasu, uspokajała mnie. Zawsze chodziłam tu na spacery z… moim byłym chłopakiem. Mark mieszkał tu od urodzenia. Ja przyjeżdżałam za to każdego lata z tatą. Byliśmy nastolatkami, szaleńczo w sobie zakochanymi. Cały wolny czas spędzałam z nim, nawet w nocy się do niego wykradałam zsuwając się po prześcieradle z okna. Tak, nasze szalone noce to było to. Wskakiwałam do jego furgonetki i jechaliśmy nad morze. Zawsze było zimno więc Mark zabierał ze sobą koc. Kładliśmy się na nim i przytulaliśmy. Gdy miałam siedemnaście lat wybraliśmy się na spacer nad rzekę, która płynęła daleko w głębinie lasu. Mark przygotował wszystko. Paliły się lampiony, na kocu leżały płatki róż i wtedy to się stało… Mark był moim pierwszym mężczyzną, byliśmy tacy szczęśliwi. Od tej pory w dzień chodziliśmy na spacery, pływaliśmy łódką, łowiliśmy ryby, tańczyliśmy na ulicach tak jak zwykle. A w nocy wykradałam się, szliśmy do naszego zakątka i kochaliśmy się jak szaleni , jak na parę roznamiętnionych nastolatków przystało. Każdy kto nas znał i widział razem wróżył, że to się skończy ślubem. Do momentu aż mój tata nie przyłapał nas jak się czule żegnaliśmy nad ranem. Wsadził mnie do samochodu i odjechaliśmy. Dzwoniliśmy do siebie, potem ja poszłam do na studia i kontakt się urwał. Długo cierpiałam z jego powodu. Co noc płakałam w poduszkę, ale jak każde młodzieńcze zauroczenie przeszło mi… Wróciłam do rzeczywistości. Wyskoczyłam z lasu na ulicę, słuchawki wypadły mi z uszu a muzykę zastąpił inny, raniący uszy dźwięk. Pisk opon hamujących na mokrym asfalcie. Upadłam, ale czarne, lśniące auto zatrzymało się parę minimetrów od mojej nogi. Wyszedł z niego mężczyzna w czarnym płaszczu. Nie patrzyłam na jego twarz, tylko zaczęłam otrzepywać się i usiłować podnieść.
-Cholera… -mruczałam niezadowolona. – Amanda ty głupia kobieto… trzeba było się jeszcze na maskę rzucić – gadałam do siebie. Robiłam to bardzo często, bo przecież do kogo miałam się odzywać mieszkając sama. –Na wspominki ci się zabrało… też mi coś.
-Nic pani nie jest? – spytał kierowca bardzo głębokim, melodyjnym acz męskim głosem. – pomogę pani wstać. – chwycił mnie za ramię i podniósł jakby bez problemu.
-Nic mi nie jest. Przepraszam, to moja wina. – wyrzucałam z siebie potok słów otrzepując się dalej i nie patrząc na kierowcę. –Pierwszy poranek tutaj a już rzucam się pod koła – zaśmiałam się sama do siebie.
-Pani jest bratanicą komendanta Swana? Pani Amanda jak się nie mylę? – spytał a ja spojrzałam na niego ze zdziwieniem. Nie byłam w stanie ujrzeć jego całej twarzy bo miał kaptur na głowie a na dworze była jeszcze szarówka. Tylko w cieniu błysnęły białe jak śnieg zęby, blond włosy i jakieś takie dziwne oczy.
-Tak, jestem Amanda Swan – powiedziałam wyciągając rękę. Mężczyzna ujął ją. Miał chłodne ręce, albo mi się wydawało bo na dworze nie było zbyt ciepło.
-Miło mi Panią poznać. Jestem Carlisle Cullen. Wczoraj miała pani okazję poznać mojego przybranego syna Edwarda. – powiedział.
-O rzeczywiście, chłopak Belli. – powiedziałam zaskoczona.
-Tak właśnie. Na pewno się pani dobrze czuje? – spytał troską.
-Nie, nie. Nic mi nie jest. – odpowiedziałam szybko. – Wie pan może która godzina?
-Około 6:30.
-O cholera… - jak zwykle powiedziałam moje ulubione „prawie przekleństwo” – Muszę uciekać. Bo spóźnię się w pierwszy dzień do pracy. Jeszcze raz przepraszam. – powiedziałam i rzuciłam się do biegu.
-Może panią podwieźć?! – krzyknął za mną.
-Nie trzeba! Mam nadzieję, że jeszcze się kiedyś zobaczymy i nie będzie to chwile po tym jak mnie pan przejedzie! – odkrzyknęłam i zaśmiałam się głośno.
-Ja również mam taką nadzieję! – usłyszałam jego śmiech i ruszyłam sprintem w stronę domu.
-Cóż za dziwne spotkanie. – szepnęłam jak zwykle do siebie.
Jakieś dwadzieścia minut potem byłam już pod prysznicem. Szybko się ogarnęłam, upięłam starannie włosy w delikatnego koka tuż nad szyją, włożyłam czarną spódnice w kroju ołówka i białą koszulę z czarnym damskim krawatem. Jak zwykle usta pomalowałam na czerwono a oczy podkreśliłam tuszem. Zbiegłam na dół chwytając do ręki zielone jabłko. Zastałam w kuchni Bellę.
-Cześć – powiedziała i nerwowo spojrzała na zegarek.
-Hej, mogę się zabrać dziś z Tobą do szkoły? Dopiero jutro dostarczą mi mój nowy samochód. – spytałam grzecznie.
-Ale ja jadę z Edwardem. – wtedy pod domem ktoś zatrąbił. – Ale myślę, że nie będzie miał nic przeciwko.
-Dzięki. – powiedziałam, ubrałam płaszcz i czarne szpilki. Wiem, że to nie były buty na taką pogodę, ale nie zdążyłam zaopatrzyć się w bardziej odpowiednie modele. Bella spojrzała podejrzanie na moje buty i pokręciła głową jakby odganiając złe myśli. Wyszłyśmy na podjazd. Edward czekał przy samochodzie.
-Witam – powiedział grzecznie. Podszedł do Belli i pocałował ją w usta. Robił to z tak ą delikatnością jakby jej twarz była z porcelany. Wsiedliśmy do samochodu i już po chwili byliśmy w szkole. Amando masz tremę? Spytałam samą siebie w myślach i po chwili znałam już odpowiedź – NIE.


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Mary Cullen dnia Śro 23:50, 24 Lut 2010, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kinia
Cullen



Dołączył: 02 Lut 2009
Posty: 1736
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Grudziądz

PostWysłany: Pon 20:58, 22 Lut 2010    Temat postu:

fajne opowiadanie,ale czyżbys znowu chciała wyswatac naszego Carlise'a ? ;>

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mary Cullen
Człowiek



Dołączył: 06 Sie 2009
Posty: 205
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Szczecin

PostWysłany: Wto 0:48, 23 Lut 2010    Temat postu:

Oczywiście, że tak ale tym razem nie będzie tak kolorowo Smile *diabeł*
hihih:D


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kinia
Cullen



Dołączył: 02 Lut 2009
Posty: 1736
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Grudziądz

PostWysłany: Wto 17:00, 23 Lut 2010    Temat postu:

biedny Carlise nie dasz Mu nawet chwili wytchnienia Wink , a co tym razem stalo sie z piekna Esme??

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mary Cullen
Człowiek



Dołączył: 06 Sie 2009
Posty: 205
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Szczecin

PostWysłany: Wto 17:16, 23 Lut 2010    Temat postu:

Oczywiście, że mu nie dam wytchnienia, musiał zostawić pracę w szpitalu bo teraz u mnie dwa pełne etaty- jeden w moich snach a drugi w opowiadaniach Very Happy A co z Esme? Dobre pytanie:) tego jeszcze nie wiem:D Może po prostu nigdy nie istnieć, albo jeszcze coś innego wymyślęSmile

Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Mary Cullen dnia Wto 17:18, 23 Lut 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kinia
Cullen



Dołączył: 02 Lut 2009
Posty: 1736
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Grudziądz

PostWysłany: Wto 17:24, 23 Lut 2010    Temat postu:

a moze umarla? (napadl ja jakis wampir wyslany przez Volturi i pozbawil ja życia ? ;> )

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mary Cullen
Człowiek



Dołączył: 06 Sie 2009
Posty: 205
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Szczecin

PostWysłany: Śro 23:59, 24 Lut 2010    Temat postu:

W sumie niezły plan Razz *diabeł*

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
vampirek
Cullen



Dołączył: 06 Lut 2009
Posty: 2518
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Oborniki

PostWysłany: Pią 1:21, 26 Lut 2010    Temat postu:

Oj ..Ty to masz pomysły Very Happy
Czytam to od 21-22, uwierzysz? Very Happy Ciągle ktoś mi przerywa.
A nasz kochany Doktorek ciągle z kimś... Very Happy Biedna Esme XD


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
carlie.juli.culi
Człowiek



Dołączył: 02 Mar 2010
Posty: 53
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: O-ka.

PostWysłany: Wto 18:56, 02 Mar 2010    Temat postu:

Bardzo mi się podoba, tak jak z resztą twoje pierwsze opo. Cool
Bosko. Fajna postac z tej Amandy, iście szatańska Twisted Evil


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mary Cullen
Człowiek



Dołączył: 06 Sie 2009
Posty: 205
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Szczecin

PostWysłany: Pią 21:50, 05 Mar 2010    Temat postu:

Nowy! zastrzegam, że nie znam francuskiego a pomagał mi pisać kolega i słownik.
2."Echo przeszłości."

Stanęłam przed drzwiami do sali, byłam spóźniona. Spojrzałam przez szybę w drzwiach i zobaczyłam zoo. Jedni uczniowie skakali po ławkach, inni słuchali muzyki, gadali, śmiali się.
-O nie. Tak nie będzie – szepnęłam do siebie i weszłam do sali trzaskając za sobą drzwiami, ale nikt na to nie zareagował. Nawet na mnie nie spojrzeli, ale nikt nie będzie ignorował Amandy Swan! Złapałam do ręki dziennik i trzasnęłam nim o biurko. Momentalnie wszyscy się uciszyli i wrócili na miejsca.
-Bonjour, je m'appelle Amanda. Je vais t'apprendre la langue française. J'espère que nous travaillerons bien ensemble. Est-ce que quelqu'un d'entre vous parlez français? (dzień dobry, mam na imię Amanda. Będę was uczyć języka francuskiego. Mam nadzieję, że będzie nam się razem dobrze pracowało. Czy ktoś z was mówi po francusku?) - nikt mi nie odpowiedział. Tylko jedna dziewczyna podniosła rękę. Miała czarne włoski, ułożone w artystyczny, postrzępiony nieład. A cerę bladą jak kreda. Wskazałam na nią ręką, i pozwoliłam mówić.
-Mon nom est Alice Cullen. Je suis l'apprentissage du français depuis l'enfance. C'est certain que nous allons travailler très bien ensemble. (Nazywam się Alice Cullen. Uczę się francuskiego od dziecka. Na pewno będzie nam się razem doskonale pracowało.) - powiedziała świergotliwym głosem. Następna od Cullen'ów, pomyślałam.
-Enchanté. (miło cię poznać)- odpowiedziałam i zaczęłam sprawdzać obecność. Nawet nie zwracałam uwagi na nazwiska do chwili gdy przeczytałam nazwisko Stanley, a z krzesła podniosła się mała dziewczyna o kręconych ciemnych włosach. Pamiętam ją jak miałam 10 lat. Gdy przychodziłam z Markiem do jego domu, zawsze wskakiwała mu na kolana. To był jej ukochany brat, a ona jego małą siostrzyczką. Uwielbiałam na nich patrzeć. Jessica była zawsze nieznośnym dzieckiem, ale nigdy nie mówiłam tego Markowi, nie chciałam go urazić. Dziewczyna spojrzała na mnie znacząco i odwróciła głowę do blondynki, która z nią siedziała i szepnęła jej coś na ucho, po czym zachichotały. No tak nic się nie zmieniła. Wredna jak zawsze.
-Jessica nous dire quelque chose sur vous-même.( Jessico opowiedz nam coś o sobie.) -powiedziałam. Wiedziałam, że nie zrozumie pytania. Ona nic nie odpowiedziała, tylko zrobiła się czerwona i spojrzała na mnie z wrogością.
-Comment puis-je n'ai rien à puce à-dire qu'elle est silencieuse. (jak nie masz nic mądrego do powiedzenia to milcz.) - kiedy skończyłam zdanie Alice Cullen zaśmiała się cichutko.
Lekcja przeleciała bardzo szybko ale opornie. Nikt nigdy nie uczył się francuskiego. To nowy przedmiot. Musiałam zaczynać od zera. Ogólnie wszystkie grupy jakie miałam były na zerowym poziomie. Zauważyłam, że tylko Cullen'owie i bliźniaki Hale sobie radzili i byli na wysokim poziomie. Gdy już skończyłam zajęcia, poszłam w umówione z Bellą miejsce. Stała i rozmawiała z Jessica Stanley. Też nie miała z kim. Widziałam już je z daleka, gdy dziewczyny mnie zauważyły na twarzy Kuzynki malowała się ulga, a na jej towarzyszki złość. Nagle podjechał do nich czerwony, sportowy, trzydrzwiowy samochód. Jessica się pożegnała i wsiadła do środka z chwilą gdy podeszłam. Samochód ruszył z piskiem opon, zerknęłam za nim i ujrzałam w lusterku te oczy... zielone... zielone oczy, które jeszcze parę lat temu patrzyły na mnie z miłością... auto zatrzymało się gwałtownie.
-O cholera... o cholera... - szepnęłam nerwowo do siebie. Z samochodu wysiadł tak dobrze znany mi chłopak... ciemne włosy, krótka i starannie ułożona fryzura, wysoki, szerokie barki, moje roześmiane zielone oczy... ale nie był to ten chłopak Mark, którego musiałam opuścić, a mężczyzna, dorosły. Zmężniał przez te lata. Podszedł do mnie a mnie owinął zapach jego perfum.
-Amanda? - spytał z niedowierzaniem. Zebrałam się w sobie.
-Tak. Aż tak bardzo się zmieniłam, że mnie nie poznajesz? - zapytałam z kpiną w głosie.
-Jak zawsze milutka- powiedział, ale po jego minie widziałam, że się nie gniewa, a wręcz przeciwnie był chyba wesoły. Przynajmniej jego oczy błyszczały i się śmiały do mnie jak dwa szmaragdy. - Amanda Swan, nie wierzę! - krzyknął po chwili milczenia i uścisnął mnie. Serce mocniej mi zabiło. - Nic się nie zmieniłaś!
-Ty też nie. - powiedziała speszona. Bo przecież za plecami stał mi moja młodsza kuzynka.
-Co Ty tu robisz? - spytał zdziwiony.
-Pracuję, mieszkam. I jestem już spóźniona po odbiór samochodu. - spojrzałam nerwowo na zegarek, a potem przepraszająco na niego. Bells siedziała w samochodzie, wraz z Edwardem. Już prawie wsiadałam do auta gdy Mark podszedł do mnie.
-Dziś wieczorem jest coś a'la bankiet w mieście. O ile taka impreza może się tu odbyć z powodzeniem. - zażartował – Może byśmy się tam dziś zobaczyli?
-Może. Ale pamiętaj... to nie jest randka. - zastrzegłam pół żartem pół serio.
-Wiem, wiem – powiedział wywracając oczami. Uścisnął mnie na pożegnanie. I poszedł. Wsiadłam do samochodu, i odetchnęłam z ulga. Moja kuzynka i jej chłopaka wpatrywali się we mnie z rozbawianiem .
-No co? - spytałam- To tylko stary znajomy. - oni nic nie odpowiedzieli tylko zachichotali.
-Cicho tam! - krzyknęłam, udając oburzenie. - Jedźmy lepiej, bo nigdy nie odbiorę auta. - oni tym razem nie odpowiedzieli chichotem a nieopanowanym śmiechem.
Ruszyliśmy w stronę miejsce w którym się umówiłam na odbiór auta z walizkami których nie zdołam zabrać z domu. Moje kochane autko czekało na mnie całe i zdrowe. Wiem, że to niepoprawne przywiązywać się do przedmiotów, ale czarne bmw było dla mnie bardzo ważne. Nie był to najnowszy model, ale ważne, że moje. Kochałam jeździć z zawrotną prędkością. To była moja zastępcza uciecha odkąd nie mogłam... nie chciałam tańczyć...
Wsiadłam do wozu, i pojechałam w stronę domu.
Cholera, że musiałam spotkać Marka akurat dziś, myślałam. Był taki... taki inny... dojrzały... wesoły. Niby ten sam a jednak inny...
Pędziłam tak pustymi ulicami Forks nie zważając na prędkość, rozmyślając nad dzisiejszym spotkaniem i nad tym czy iść na bankiet czy nie. Nagle przed maskę wyskoczył mi czarny, lśniący mercedes. Nacisnęłam hamulec, opony zapiszczały, stanęłam parę centymetrów od nieskazitelnej maski drugiego auta. Tak samo jak właściciel mercedesa zaraz po zatrzymaniu wyskoczyłam na jezdnię z chęcią nakrzyczenia na niego.
-Co Pan do cholery wyprawia?! - wrzasnęłam – Mało brakowało a byśmy się zderzyli! Nie widział mnie Pan?! - krzyczałam na blondwłosego mężczyznę. Chyba nieźle się przestraszył bo był blady jak kreda, ale do tego mimo szoku i złości zauważyłam, że jest nieziemsko przystojny.
-To pani przejechała na czerwonym świetle – powiedział ze zdziwieniem w głosie.
-Ja?! Chyba pan oszalał! - krzyknęłam. Od kiedy zahamowałam nie minęło nawet pół minuty. Mężczyzna podszedł do mnie, złapał za ramiona i obrócił w stronę świateł, które właśnie w tym momencie dopiero przemieniły się na żółty, a następnie na zielony. Zrobiło mi się głupio, odwróciłam się do niego.
-Ekhm... przepraszam... musiałam się zagapić... to moja wina... - spojrzałam na jego samochód, wydał mi się znajomy, jakbym już go tu kiedyś widziała. Potem spojrzałam na mężczyznę i również wydał mi się znajomy. To chyba te jego dziwne oczy, koloru ciemnego, lipowego miodu. Z zamyślenia, wyrwał mnie jego miły dla ucha, męski acz melodyjny głos. Spojrzałam na niego, uśmiechał się przyjaźnie, ukazując rząd lśniących, białych zębów.
-Nic się nie stało. - zaśmiał się pod nosem.
-Co Pana rozbawiło? - spytałam ostro. Byłam przekonana, że naśmiewa się z mojego gapiostwa. A przecież nikt nie ma prawa śmiać się z Amandy Swan.
-Bo już drugi raz spotykamy dziś w podobnych okolicznościach. - powiedział poważniejąc.- Dziś rano o mało pani nie potrąciłem.
-Ach! To Panu się dziś rzuciłam pod koła. - odparłam ze zdziwieniem. Teraz już wiedziałam skąd go kojarzyłam. Momentalnie złość mi minęła.
-Tak, to mi. - znów się uśmiechnął. Było w tym mężczyźnie coś dziwnego, ale jeszcze nie wiedziałam co. - Niestety muszę już jechać. Ale mam nadzieję, że niedługo się zobaczymy. Pewnie dziwnie to brzmi biorąc pod uwagę, te ciągłe niedoszłe wypadki i to że jestem chirurgiem. - zaśmiał się. - Do widzenia, Pani Amando.- pożegnał się i ruszył w stronę auta.
Gdy już znalazłam się za kierownicą ruszył, mijając się ze mną spojrzał na mnie i znów posłał mi miły uśmiech.
Tym razem uważałam bardziej na drogę. Gdy dotarłam do domu było już dość późno. Belli ani Charliego jeszcze nie było więc, szybko zrobiłam i zjadłam makaron ze szpinakiem i wniosłam bagaże do siebie. Zastanawiałam się czy mam iść na ten bankiet, o ile można będzie to bankietem nazwać zważając na warunki jakie daje Forks. Ale to była okazja, żeby spotkać się z Markiem... O jest taki piękny... Amando, uspokój się, skarciłam się w myślach. Przecież ty nic do niego nie czujesz. No niby nie, ale nie widziałam go tyle czasu, że mam ochotę z nim się spotkać, porozmawiać. To będzie spotkanie czysto przyjacielskie. Gdy tylko podjęłam ostateczną decyzję pobiegłam pod prysznic. Szybko wysuszyłam włosy, gdy skończyłam Charlie właśnie zajechał na podjazd.
-Cześć! - krzyknął gdy tylko zbiegłam w szlafroku na dół. - Jesteś chora? A myślałem, że pójdziesz dziś na bankiet charytatywny. Bo jako nauczyciel, jesteś oczywiście zaproszona. - powiedział, z nadzieją że pójdę jako reprezentant rodziny Swan, bo wiem z doświadczenia, że nienawidzi takich imprez.
-Nie jestem chora. Pójdę na ten bankiet, przecież wiem jak tego nie lubisz. - po tym poszłam na górę się szykować. Nie wiedziałam w co się ubrać, bo też nie wiedziałam czego mogę się spodziewać po tym bankiecie. Wybrałam ulubiona czarna sukienkę do kolana. To był moim zdaniem dobry wybór, gdyż jest ona klasyczna ale za razem elegancka, Ubrałam ją i dobrałam do niej szpilki, były czerwone jak krew- musiałam się w końcu czymś wyróżniać. Gdy ubrałam się, to umalowałam usta na czerwono, a oczy podkreśliłam cienką, czarną linią nad rzęsami. Stanęłam przed lustrem zadowolona ze swojego wyglądu. Teraz tylko dopełnienie wyglądu czyli rozpuszczenie włosów, które miękko opadły na ramiona. Zostawiłam je w moich naturalnych falach. Zeszłam na dół w pośpiechu, sięgając po czerwoną kopertówkę.
-Charlie, zawieziesz mnie na ten bankiety? Bo nawet nie wiem gdzie to się odbędzie. - spytałam
-Jasne. - odpowiedział, po czym spuścił wzrok – Ładnie wyglądasz. - dokończył czerwieniąc się.
-Dziękuję. - uśmiechnęłam się. Ubrałam Biały płaszcz i wyszliśmy z domu.
Jadąc na ten bankiet, strasznie się denerwowałam. Nie wiem przed czym, bo przecież zawsze sobie doskonale radze na takich imprezach. Może to fakt, że znów spotkam Marka Stanleya robił mi z mózgu kisiel? Gdy dojechaliśmy, wysiadłam z auta i pomachała Charliemu. Nawet nie spodziewałam się, że mogą mieć tu budynek z taką salą. Przed schodami stało już sporo osób, jedni dopiero przyjechali, inni już wchodzili do środka, ale nie zmienia to faktu, że wszyscy ze się na mnie gapili z zaciekawianiem. Kobiety szeptały sobie na ucho, a mężczyźni się przesadnie uśmiechali. Weszłam do środka i oddałam płaszcz. W środku nie było wcale lepiej, tam też się wszyscy gapili. Podszedł do mnie mężczyzna z tacą na której stały lampki szampana, więc sięgnęłam po jedną. Szłam w głąb sali nie zważając na to, że nikt nie spuszcza ze mnie wzroku, gdy wśród tłumu zobaczyłam jego...


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez Mary Cullen dnia Pią 21:51, 05 Mar 2010, w całości zmieniany 1 raz
Powrót do góry
Zobacz profil autora
carlie.juli.culi
Człowiek



Dołączył: 02 Mar 2010
Posty: 53
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: O-ka.

PostWysłany: Pią 22:04, 05 Mar 2010    Temat postu:

cudowne !
oni naprawdę nie mają innych okoliczności by się spotykac ?
ale właśnie to mi się podoba. i jeszcze ta posta Amandy. Niby taka niemiła, ale w srodku...
A na francuskim się nie znam, nie powiem Ci, czy dobrze czy źle Wink
czekam na następną częśc !


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kinia
Cullen



Dołączył: 02 Lut 2009
Posty: 1736
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Grudziądz

PostWysłany: Sob 0:20, 06 Mar 2010    Temat postu:

fajnie, to napisałas, teraz nie wiadomo kogo ujrzała w śród tłumu ;D
jak zwykle czekam na ciąg dalszy ;D


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mary Cullen
Człowiek



Dołączył: 06 Sie 2009
Posty: 205
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Szczecin

PostWysłany: Pon 21:33, 22 Mar 2010    Temat postu:

3."Powtórka z rozrywki?"
Stał w czarnym garniturze i białej koszuli. Wyglądał fantastycznie, patrzył nam nie tym samym wzrokiem co kilka lat temu, gdy jako nastolatek był we mnie szaleńczo zakochany. Zrobiło mi się ciepło na sercu, ale było to uczucie nieco inne niż dawniej. Szedł w moją stronę, a ja w jego. Stanął przede mną i patrzył z zachwytem na moją twarz. Ja również się w niego wpatrywałam, jednak po chwili się otrząsnęłam i spojrzałam w dół.
-Ślicznie wyglądasz – powiedział Mark. Następnie wystawił ramię by go za nie złapała, ale wyminęłam je i poszłam przodem, on tylko cicho się zaśmiał i pokręcił głową. Chodziliśmy od grupki, każdemu się przedstawiałam. W kółko słyszałam te same teksty: Jak Pani wydoroślała. Pamiętam Panią jako dziecko. Ble, ble, ble… I tak w kółko. Na początku starałam się być miła i grzecznie się uśmiechać jednak z czasem już nawet się nie siliłam na jakąkolwiek minę świadczącą o zainteresowaniu. Stałam obojętna i miałam wszystko gdzieś. W pewnym momencie podszedł do nas Pan Weber, doskonale kojarzyłam go, ponieważ przyjaźniłam się z jego starszą córką- Maggi. Gdy wyjechałam kontakt się nam urwał, ale zawsze miło ją wspominałam. Była starsza ode mnie o 2 lata, ale zawsze wyglądała na młodszą. Gdy ja uganiałam się za Markiem, ona wolała posiedzieć w domu i poczytać książkę. Mark nie odstępował mnie na krok, cały czas mi towarzyszył. Pan Weber w pewnym momencie powiedział coś co wyprowadziło mnie z równowagi.
-Widzę, że stara miłość nie rdzewieje. – popatrzył znacząco na mnie i na Marka - tym razem to musi się skończyć przed ołtarzem.
Zawrzało we mnie, popatrzyłam na niego wilkiem, już miałam się na niego wydrzeć gdy Mark złapał mnie za ramiona i odciągnął na bok przepraszając na chwilę. Popatrzył na mnie z niepokojem.
-Uspokój się. – powiedział cicho –On nie chciał cię urazić. Na pewno miał dobre intencję.
- Jestem spokojna. – warknęłam, a on się zaśmiał. – Nie śmiej się ze mnie!
-Spokojnie, śmieję się bo nic się nie zmieniłaś. – powiedział mi uwodzicielsko na ucho. – Jesteś jędzą i to mnie w Tobie tak strasznie kręciło.
-Marku Stanley… -powiedziałam ostro, ale może było się dopatrzeć nuty sarkazmu- Chcesz coś usłyszeć?
-Wszystko co powiesz jest dla moich uszu jak muzyka. – żachną się z głupią miną oddanego pazia królowej. Oczywiście grał, tak samo jak ja.
-Spieprzaj na szczaw! – odpowiedziałam niby to ostro i ruszyłam do stolika z drinkami.
-Jak zwykle. – zaśmiał się. – Za to cię uwielbiam.
Mark na chwilę wrócił do Państwa Weber, ja zaś gdy znalazłam się przy stoliku z drinkami sięgnęłam po krwawą mary. W tłumie zobaczyłam mężczyznę, któremu się rano rzuciłam pod koła. Mimowolnie się uśmiechnęłam on również to zrobił. Zaczął z wielką gracją omijać ludzi, po chwili znalazł się koło mnie.
-Witam, cieszę się, że tym razem spotykamy się w tak miłych okolicznościach. – uśmiechnął się serdecznie a jego złotawe oczy zmrużyły się przy tym uroczo, ale nie na tyle by pozbawić mnie trzeźwego myślenia. Pocałował mnie szarmancko w wierzch dłoni, poczułam tak jakby zimny motyl ją musną.
-Ja również się cieszę. Jak panu się podoba ten bankiet? – spytałam dla podtrzymania rozmowy.
-Jestem zadowolony, że tu przyszedłem. – odpowiedział szczerze – rzadko gdzieś wychodzę więc to dla mnie jakieś urozmaicenie.
-Rzeczywiście to jedna z niewielu rozrywek tutaj. –miałam nadzieję, że go tym nie uraziłam.
-Istotnie brakuje tutaj miejsca spotkań dla ludzi dorosłych jak i kół zainteresowań dla dzieci. Słyszałem, że pani zawodowo tańczyła, nieprawdaż? – zbił mnie tym pytaniem z pantałyku.
-Tak, ale musiałam zaprzestać treningów. – odpowiedziałam oschle. Był to dla mnie ciężki temat.
-A jaki styl? – spytał
-Balet i towarzyski. – odpowiedziałam niechętnie.
-O to fantastycznie! – ucieszył się - Mam nadzieję, że dziś ujrzę panią na parkiecie.
-Wątpię. – powiedziałam mniej uprzejmie. On spojrzał na mnie jakby zawstydzony, ale na jego bladych policzkach nie pojawił się rumieniec. W tym momencie podszedł do nas Mark.
-Witaj Carlisle! – przywitał się z nim jak z najlepszym kumplem – Widzę, że poznałeś moją przyjaciółkę Amandę.
-Poznaliśmy się dziś około 6 rano w ciekawych okolicznościach. – zaśmiał się doktor Cullen.
-Amanda mi nie wspominała. – spojrzał na mnie z wyrzutem a ja wzruszyłam ramionami. Przeniósł wzrok na Cullena. – O czym rozmawialiście? Mogę się dołączyć?
-Oczywiście. Właśnie rozmawialiśmy o zdolnościach tanecznych Pani Amandy.
-Właściwie to już skończyliśmy na ten temat rozmawiać.- chciałam uciąć jak najszybciej ten temat.
-Amando, ale musisz zatańczyć ze mną chociaż raz…- nie dałam mu dokończyć.
-Nie ma mowy Mark! – warknęłam. Jednak on nie dawał za wygraną. Doktor nam się przyglądał z zaciekawieniem i rozbawianiem.
- Przez wzgląd na stare czasu musisz, ze mną zatańczyć. Przecież wiesz, że zawsze parkiet był nasz. – skomlał.
-Nie.- odpowiedziałam krótko.- Przepraszam panie Doktorze, ale muszę iść. – dokończyłam i poszłam w stronę drzwi. Chciałam wyjść na dwór i zapalić, bo ten pajac Mark mi podniósł ciśnienie. Nie zdążyłam wziąć płaszcza gdy z głośników poleciały pierwsze takty piosenki… tak dobrze mi znanej… naszej piosenki… mojej i Marka…
( http://www.youtube.com/watch?v=vj8xjLQ9ofI )
Wiedziałam, że czeka na parkiecie. Wiedziałam, że nie mogę go tam zostawić. Będzie stał tam do ostatniej nut. Obróciłam się powoli, czekał na mnie z wystawioną ręką w moją stronę. Podeszłam do niego i przybrałam pozycję do cha- cha’y. Zaczęliśmy tańczyć. Już zapomniałam jakim Stanley był doskonałym partnerem, i dobrze prowadził. Jego usta poruszały się w słowach piosenki.
-Layla, you’ve got me on my knees. Layla, I’m begging, darling please. Layla, darling won’t you ease my worried mind. – szeptał. Wiedziałam, że to o mnie. Zawsze wołał na mnie „Layla”, a ja to uwielbiałam. Nadal to uwielbiam… Patrzyłam na niego jakby czas się cofnął, jakbym miała znów 17 lat… Tańczyliśmy jak zawodowcy, wszyscy się na nas patrzeli. Gdy piosenka dobiegła końca przytulił mnie i szepnął do ucha.
-Tęskniłem za Tobą Layla. – ja nic nie odpowiedziałam tylko ruszyłam w stronę baru. Byłam w szoku, nie wiedziałam co mam myśleć. Jak mam zareagować? To chwilowa fascynacja spowodowana moim przyjazdem, czy może nigdy nic się nie zmieniło? Mark nie poszedł za mną a z uśmiechem na twarzy poszedł rozmawiać i przyjmować gratulację za wspaniały taniec. Ja zaś sięgnęłam po następną krwawą mery i ze spuszczonym wzrokiem stałam koło baru. Nagle usłyszałam, że ktoś klaska. Podniosłam głowę – to był doktor Cullen. Uśmiechnęłam się delikatnie.
-To było godne podziwu Pani Amando. – powiedział z nieukrywanym zachwytem.
-Ekhm… - burknęłam zawstydzona – Dziękuję, cieszę się że się panu podobało.
-To ja dziękuję, że uraczyła mnie Pani tak pięknym widokiem. – kurcze ten koleś gadał jakby się urodził jakieś 200 lat temu, jednakże muszę przyznać, że było to urocze. Nie wiem co w tym mężczyźnie takiego było, ale nie mogłam być dla niego wredna. Jakoś tak dziwnie na mnie działał. Nawet późniejsza wzmianka o tym, że chciałby ze mną zatańczyć nie wyprowadziła mnie z równowagi. Zaczęliśmy rozmawiać o różnych sprawach, o tym że uczę jego dzieci. Oczywiście je pochwaliłam bo istotnie na to zasługiwały. On zaś opowiadał o swojej pracy w szpitalu. Przyglądałam mu się – jego uroda, oczy... to wszystko było jakoś dziwne. Nie wyglądał jak ojciec piątki dzieci i poważany lekarz, a raczej jak by miał góra dwadzieścia pięć lat. Do tego ta jego cera, nie było na niej ani jednej rysy, ani jedne zmarszczki – nie licząc tych uroczych koło oczu gdy się szeroko uśmiechał, ale one zaraz się wygładzały gdy przestawał. Jednym słowem polubiłam go. Zauważyłam, że idzie do nas Mark.
-Zrywamy się stąd? – zapytał z łobuzerskimi ognikami w oczach. – Przenosimy się do mojego domku w lesie.
-„My” to znaczy kto? – spytałam ze zdziwieniem.
-Ja i parę znajomych. Oczywiście Carlisle jesteś również zaproszony. – powiedział. – Dojdzie jeszcze Maggi, Magii Weber, pamiętasz Amando?
-Oczywiście, że pamiętam! – pisnęłam. – W takim razie jasne, że idę! A pan, panie doktorze?
-Ja… ja raczej nie. – powiedział jakby szukając wymówki. – Yyy… mam jutro dyżur.
-Daj spokój Carlisle, chodź, rozerwij się. – powiedział lekko szturchając go w ramie.
-Nie, nie… muszę wcześnie rano wstać. – mamrotał pod nosem. – Do widzenia, pani Amando. – skłonił się i pocałował mnie w rękę. – Na razie Mark, do zobaczenia jutro. – dokończył pożegnanie po czym zniknął.
-Nie przejmuj się, to dziwak. – uśmiechnął się Mark.
-Myślałam, że to twój kolega. – powiedziałam, zaskoczona dwulicowością mojego znajomego.
-Oczywiście, co nie zmienia faktu, że jest dziwakiem. – odpowiedział – Nie zrozum mnie, źle. Szanuję go, lubię, to mój dobry znajomy, ale to dziwak. Już nie raz mu o tym mówiłem, przyjął to z uśmiechem. – uspokoił mnie nieco.
- Chyba że tak. To co? Jedziemy?
Pożegnaliśmy się ze znajomymi, i ruszyliśmy w stronę wyjścia. Oczywiście wszyscy znacząco na nas patrzyli, ale że byłam po dwóch krwawych to niezbyt się tym przejęłam. Ruszyliśmy. W samochodzie humor nam dopisywał, śmialiśmy się głośno i wspominaliśmy stare dobre czasy. Mark w pewnym momencie położył rękę na moim oparciu. Zawsze tak robił gdy jako nastolatki jeździliśmy jego furgonetką. Na początku zesztywniałam, spojrzałam na niego, ale on milczał i spoglądał na drogę. Odczytałam to jako coś naturalnego, widocznie zawsze tak robił.
-A ty mieszkasz w tym domku? – spytałam
-Nie, jestem za wygodny. Kto by mi gotował? – zaśmiał się - Sypiam u rodziców w domu, a tamten domek wybudowałem na imprezy i po to by tu przychodzić gdy chcę być sam.
Po chwili skręciliśmy w las. Jechaliśmy ścieżką, byłą jakaś znajoma. Wjechaliśmy na polanę, która również wydawała się znajoma. Domek był drewniany, już parę samochodów czekało na podjeździe . Wyszliśmy, parę twarzy wydało się znajomych, pamiętałam ich z wakacji, które tu spędzałam. Każdy mnie miło przywitał, ale można było wyczuć ze większość kobiet robiła to zdawkowo, a mężczyźni przytulali mnie aż za mocno. No tak byłam nowością. Świerzym mięsem rzuconym na pastwę drapieżników, którzy na co dzień mają do czynienia z monotoniom i pospolitością. Wszystkie kobiety tutaj wyglądają tak samo, nawet jeśli któraś wyróżnia się urodą, to tłumi to standardowym kucykiem na głowie, lub szarymi, niemiłymi barwami ubrań. Wszystkie są jakieś takie dziwnie nieśmiałe, jakby nie znały własnej wartości. No tak, można - biorąc pod uwagę to co myślę - stwierdzić iż jestem arogancka i wyniosła. Jednakże leje na to. Nie uważam się za piękność, bo gdyby tak było miałabym już męża. Ale uważam, że mam większe poczucie własnej wartości (chociażby pozorne) i lepszy gust.
Przez całą imprezę Mark nie spuszczał ze mnie oka. Kręcił się i gdy tylko jakiś face pojawiał się w zasięgu mojego wzroku, on dawał mu do zrozumienia, że jestem z nim. Trochę się denerwowałam, ale nie miałam zamiaru się z nim kłócić, z resztą i tak nie było tu nikogo, kto przykuł moją uwagę. Wypiłam jeszcze parę drinków, nagle mój „partner” podszedł do mnie i objął mnie od tyłu w talii.
-Marku Stanley… zabieraj łapy. – powiedziałam lekko bełkocząc.
-Musze Ci coś pokazać. – szepnął mi do ucha.
Ruszyliśmy przed siebie, zaprowadził mnie do wielkiego wyjścia na taras z tyłu domu, otworzył drzwi balkonowe a do mnie dotarło orzeźwiające, zimne, wilgotne powietrze. Poczułam się mniej pijana niż byłam w rzeczywistości, nawet lekkie zawroty głowy mi przeszły. Wyszliśmy na taras a potem na trawnik. Usłyszałam szum rzeczki, kawałek dalej już ją zobaczyłam. To było nasze miejsce… to same gdzie pierwszy raz się kochaliśmy… Mark stał dalej za mną i obejmował mnie.
-Specjalnie postawiłem tu ten domek. Chciałem mieć miejsce, które nas połączyło w jedność na własność. Teraz mam moje najmilsze wspomnienia w ogrodzie… - szeptał mi do ucha. Ja niespodziewanie się obróciłam i pocałowałam go z pasją. Wplotłam palce w jego ciemne włosy, objęłam go nogami w pasie, on chwycił mnie i uniósł… Więcej grzechów nie pamiętam i za…


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kinia
Cullen



Dołączył: 02 Lut 2009
Posty: 1736
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Grudziądz

PostWysłany: Pon 22:02, 22 Mar 2010    Temat postu:

no, no, no robie się interesująco... Very Happy fajnie to zakończyłas

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
carlie.juli.culi
Człowiek



Dołączył: 02 Mar 2010
Posty: 53
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: O-ka.

PostWysłany: Wto 18:17, 23 Mar 2010    Temat postu:

świetne ;D
Carlisle to dziwak ;D
świetnie to zakończyłaś.
nie mogę się doczekac aż napiszesz następną notkę. Wink


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Mary Cullen
Człowiek



Dołączył: 06 Sie 2009
Posty: 205
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Szczecin

PostWysłany: Pią 18:57, 26 Mar 2010    Temat postu:

4."I co teraz?"
- I za wszystkie bardzo żałuję… - wyszeptałam, nie otwierając oczu. – O cholera… moja głowa – jęczałam zastanawiając się co wczoraj zaszło, ale nie musiałam za długo wytężać umysłu. Coś ciepłego musnęło mnie po ramieniu. Szybko otworzyłam oczy i poderwałam się do pozycji siedzącej. Mark patrzył na mnie z zachwytem w oczach, a ja zamarłam. Obawiałam się najgorszego.
-Witaj Kochanie. – szepnął, i zaczął zbliżać się do mnie, ale ja odskoczyłam.
-Nie mów mi, że wczoraj… - nie chciało mi to przejść przez gardło. – no wiesz…
-Kochaliśmy się? – odparł zadowolony, by zaraz dokończyć i potwierdzić najgorsze.- Tak i to jak szaleni.
-O nieeeee… - jęknęłam, chowając twarz w dłoniach i potrząsając bolącą głową. – To nie może być prawda… Gdzie my w ogóle jesteśmy?
- U mnie w domu. – odpowiedział. Na jego twarzy malowało się rozdrażnienie, pewnie czuł się rozczarowany i wykorzystany.
-W Forks czy w lesie. – spytałam z nadzieją w głosie. Błagałam żeby powiedział, że w lesie.
-W Forks… - ręce mi opadły. Jak miałam się z niego teraz wydostać, i to jeszcze tak, aby nikt z domowników ( a zwłaszcza Jessica) mnie nie zauważyli? - Która godzina?
-Siódma. Ale nic się nie martw, zadzwoniłem do Belli by przywiozła ci czyste ubrania. Była tu około 6 rano. Nikt z domowników jej nie widział. – odpowiedział na moje wypowiedziane w myślach pytanie, ale nie tak jak bym tego pragnęła.
-CO!? DZWONIŁEŚ DO BELLI?! – krzyknęłam – Oszalałeś. Jak mogłeś to zrobić? I co jej powiedziałeś? „Cześć Bella, słuchaj tu Mark Stanley. Spałem dziś z twoją kuzynką, i wiesz fajnie by było gdybyś przywiozła jej ubrania, ale tak żeby nikt nie widział. No wiesz, wczoraj trochę wypiła i dlatego wylądowała ze mną w łóżku i nie ma siły wstać by pojechać po ubrania.„ ? Tak jej powiedziałeś?
-Masz mnie za głupka? –spytał oburzony. – Powiedziałem to delikatnie i nie wspominałem o naszej nocy. Nie wiedziałem, że masz mnie za takiego palanta. – warknął. Ewidentnie tracił nad sobą panowanie. Już ja go dobrze znałam.
-Gdzie jest łazienka? – spytałam oschle.
-Tam. – wskazał na drzwi. Dobrze, że chociaż była w tym pokoju i nie musiałam latać półnaga po jego domu, gdzie wszyscy się szykowali do pracy i do szkoły. Umyłam się i wyszykowałam, po czym gdy tylko wszyscy opuścili dom, ja również zaczęłam się zbierać. Odwieziesz mnie pod mój dom?
-Nie masz tyle czasu. Spóźnisz się do szkoły. – powiedział – Odwiozę cię, a następnie odbiorę.
-Nie ma mowy! – uniosłam się.
-Wolisz się spóźnić i narobić sobie opinii niezłej balowiczki? A może po prostu dać się podwieźć staremu przyjacielowi? – spytał z ironią.
-No dobra. Podwieź mnie.
Jechaliśmy w milczeniu, na szczęście mieszkał nie tak daleko od szkoły jak ja. Gdy zatrzymaliśmy się na parkingu, paru uczniów nam się przyglądało.
-Nie mam co liczyć na buziaka, na do widzenia? – spytał z nadzieją w głosie.
-Nie. –odpowiedziałam – Dzięki za podwiezienie. –zaczęłam wychodzić z auta.
-Spotkamy się później?
-Nie. Jestem zmęczona i idę spać jak wrócę.
-Podjadę po ciebie. – nie zdążyłam nic odpowiedzieć, bo odjechał.
Wszyscy się na mnie patrzyli, ale już po chwili byłam w budynku. Pierwszą lekcje miałam z grupą Jessicki Stanley. To głupie dziewczę, cały czas zerkało na mnie z poirytowaniem. Musiała nas wczoraj słyszeć, ale przecież nas nie widziała więc nie ma pewności czy to ja. Lekcje wlokły się niemiłosiernie. W czasie przerwy znalazłam Belle, gdy mnie ujrzała, nie wiedziała gdzie oczy podziać.
-Witaj.
-Dzień dobry- odpowiedziała. A zaraz za nią odezwał się Edward, i znów bardzo szarmancko się przywitał.
-Możemy porozmawiać na osobności? –spojrzałam przepraszająco na jej chłopaka, który zaraz się ulotnił.
-Tak? – spytała zaskoczona Bella.
-Mogłabym wracać dziś z wami? – spytałam błagalnie.
-Oczywiście, ale musimy wcześniej jechać do szpitala. Bo Edward musi wziąć coś od ojca. Nie przeszkadza ci to? – spytała.
-Jasne, że nie. Wszystko jest lepsze niż wracanie z Markiem Stanley, i narażanie się na gniew jego siostry. – spojrzałam znacząco na Jessice stojącą po drugiej stronie korytarza.
-Aha… jasne. – odpowiedziała zdziwiona i zdezorientowana moim zachowaniem. Wtedy sobie uświadomiłam, że palnęłam gafę. Bella myślała, że to przez starą, niewygasłą nigdy miłość spałam z Markiem, a nie przez to, że się napiłam.
-To do zobaczenia. –szepnęłam zawstydzona.
Reszta lekcji, również minęły w spokoju. Oprócz tego, że traciłam wiarę w to, iż kogoś oprócz Cullenów i bliźniaków Hale zdołam nauczyć czegokolwiek. Ruszyłam w stronę parkingu, padał deszcz, nie miałam parasolki ani kaptura, a że był kawał drogi do przejścia, to straszliwie zmokłam. Wsiadłam do samochodu, a Edward włączył ogrzewanie. Bella miała nieprzemakalną kurtkę więc gdy ją ściągnęła to ubrania miała suche. Zaczęliśmy jechać, pomimo ogrzewanie nie robiło mi się cieplej, a wręcz przeciwnie – dostałam dreszczy, trzęsłam się jak galareta i co jakiś czas kichałam.
-Widzę, że się zaziębiłaś. – powiedział Edward. – Może pozwolisz, że obejrzy cię mój ojciec, bo nie wygląda to na zwykłe przeziębienie.
-Nic mi nie jest. To tylko zwykłe prze…- nie skończyłam, bo przerwało mi kichnięcie, a potem następne i jeszcze jedno.
-A widzisz. –powiedział ze śmiechem.
-Dalej uważam, że wizyta u lekarza jest zbędna. – upierałam się.
-Jak uważasz. – uciął wzruszając ramionami.
Szpital w którym pracował dr Cullen nie był największych rozmiarów. Ale teren wokół niego był zadbany i zielono przyjemny. Przezornie zostałam w aucie. Gdybym poszła pewnie by mnie zaciągnęli do gabinetu ojca Edwarda. Nie było ich zaledwie 15 min a mój stan ewidentnie się pogorszył, chyba dostałam gorączki, a dreszcze się nasiliły. Gdy para wróciła do samochodu, Edward spojrzał na mnie i pokręcił głową.
-Jesteś zielona. – skwitował.
-N-n-n-nie zie-e-elona, ty- ty- tylko blada. T-t-t-to rodz-dz-dz-inne. – odpowiedziałam szczękając zębami, aż w uszach mi zadzwoniło.
-Blada, to jestem ja.- powiedziała Bella –Ale ty ewidentnie jesteś zielona.
-T-t-to n-n-nic. Jedź-dź-dźmy do d-d-domu.
-Jak chcesz. – wywróciła oczami.
W domu weszłam pod prysznic ciepła woda sprawiła, że dreszcze zniknęły, umyłam się moim ulubionym płynem do kąpieli. Pachniało on jak takie zwykłe mydełko dla bobasów. Uwielbiałam ten zapach, bo przypominał mi dzieciństwo. Wydawało mi się, że po umyciu się nim, pachniałam tak… tak niewinnie. Ubrałam się w czarne legginsy kończące się przed kostką i białą bluzę z napisem „I love Mark Darcy” (dostałam ją od przyjaciółki, jako żart urodzinowy), wsunęłam kapcie i zaczęłam szukać jakiejś książki do poczytania. W mojej podręcznej biblioteczne nie znalazłam nic, co by przykuło moją uwagę więc postanowiłam poprosić o coś Bells. Nagle zrobiło mi się jakoś tak dziwnie, przypomniał mi się dzisiejszy poranek i poczułam do siebie wstręt. Jak mogłam pójść z nim do łóżka?, pytałam samą siebie w myślach. Przecież, ja go już nie kocham. Moje zachowanie było echem dawnych emocji i fascynacji. Jak mam dalej z nim postąpić? Przecież nie chcę go krzywdzić. Lubię go, nawet bardzo. Kiedyś oprócz tego, że był moją miłością, był również moim przyjacielem. Jestem ciekawa czy byśmy potrafili się tylko, i wyłącznie przyjaźnić. Czułam się bezsilna, chciałam mieć Marka, ale jednocześnie żeby on nie miał mnie. Czy jest to możliwe? W moim oku zakręciła się łza… łza bezsilności… potem druga i trzecie…
Ciepła strużka, niczym potok płynęła po moich jasnych policzkach, a ja patrzyłam w ono. Nie byłam przyzwyczajona do płaczu… Nie płakałam odkąd skończyłam 19 lat, bo wtedy udało mi się zapomnieć o Marku, po tym jak ojciec mnie wywiózł dwa lata wcześniej z Forks. Pojawił się on i znów płacze… Nagle moje rozmyślania przerwało pukanie do mojego pokoju. Wytarłam pośpiesznie policzki.
-Proszę. –powiedziałam się łamiącym się głosem. Do pokoju weszła Bella taca w ręku.
-Przyniosłam ci ciepły rosół, termometr i polopirynę. – spojrzała na moją twarz, i zauważyła, że płakałam. Zmieszana szybko postawiła tacę i ruszyła w stronę drzwi.
-Zaczekaj. – szepnęłam. Odwróciła się, po czym ruszyła w moją stronę. Usiadła nieopodal mnie podając mi koc. Nie pytała o nic, po prostu mnie przytuliła. A to dopiero, myślałam. Żeby młodsza pocieszała starszą. Po tej myśli prychnęłam. Spojrzała mnie zdezorientowana.
-Pomyślałam właśnie o tym, że głupio wyszło. –oświeciłam ją.
-Z czym?
-Z tym, że pocieszasz właśnie starą babę.
-Daj spokój, nie jesteś stara. – oburzyła się. – Jesteś w najlepszym wieku.
-Powiedzmy. – szepnęłam, nie chcąc się z nią kłócić.
-Co się stało? Dlaczego płaczesz? –spytała cicho.
-Pewnie się domyślasz. Chodzi o Marka Stanleya…
Opowiedziałam jej wczorajszy wieczór, dzisiejszy poranek oraz o moich wyrzutach sumienia i dziwacznych przemyśleniach. Bella powiedziała, żebym się nie martwiła, bo następnym razem będę uważać i nie pozwolę się zmanipulować. Uważała, że Mark dobrze wiedział co robi zamawiając naszą piosenkę i pokazując mi swój ogród. Uświadomiła mi, że dążył tylko do jednego. Nagle usłyszałyśmy jak ktoś wjechał na podjazd, nie mógł to być Charlie, było za wcześnie na niego.
-To Edward? – zwróciłam się do Belli.
-Nie, raczej nie. Nie mówił, że wpadnie.- odpowiedziała, równie zdezorientowana jak ja. – Zejdę na dół i otworzę drzwi.
Nie było jej chwilę, po czym usłyszałam jak ktoś idzie po schodach. Modliłam się żeby to nie był Mark.
Kuzynka weszła do pokoju i oznajmiła mi, że mam gościa. Wyszła, a jej miejsce zajęła piękna twarz Dr Cullen’a. Uśmiechnęłam się szeroko, co zbiło go z pantałyku. Cieszyłam się, że to nie Mark tak strasznie, że nie mogłam opanować wyrazu twarzy.
-Dzień dobry pani Amando – powiedział swoim melodyjnym głosem. Nie zwróciłam wcześniej uwagi na to, ze był aż tak cudowny. – Mój syn powiedział mi, że jest pani chora, i że wzbrania się pani przed pójściem do lekarza. – dokończył unosząc jedną brew i uśmiechając się. Dopiero teraz zauważyłam, że Cullen trzyma torbę lekarską.
-Przeklęty Edward… -szepnęłam.
-Słucham? – spytał z uśmiechem.
-Nic, nic… - odpowiedziałam zawstydzona.
-Dobrze. Więc ile pani ma gorączki? – spytał, patrząc na mnie bardzo uważnie.
-Yyyyy… -spojrzałam na termometr leżący koło talerza z zupą. Wzrok doktora powędrował za moim, a potem znów na mnie. Przygryzłam dolną wargę, a on pokręcił głową. Przyniósł mi termometr i wręczył bez słowa. Włożyłam go do ust, i zawinęłam się mocniej kocem. On niby patrzył w okno, czekając aż minie 7 minut, ale od czasu do czasu ukradkiem zerkał na mnie. Wyciągnęłam termometr, który pokazywał aż 38,7 stopni. Dr Cullen zabrał mi go i spojrzał.
-Ale się pani załatwiła…- powiedział z niedowierzaniem. – Dobrze… to teraz… yyyy… -zawahał się, albo zawstydził. Nie byłam pewna. – Teraz proszę rozebrać się z górnej części odzienia… do bielizny. – dokończył zawstydzony, chociaż ewidentnie silił się na fachowy ton.
Co???, krzyknęłam w myślach. Chyba oszalał! Nie mam 6 lat! Po moim trupie!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Kinia
Cullen



Dołączył: 02 Lut 2009
Posty: 1736
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/3
Skąd: Grudziądz

PostWysłany: Pią 19:50, 26 Mar 2010    Temat postu:

dobre ! Very Happy

Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum www.twilightfamily.fora.pl Strona Główna -> Fanfiction Wszystkie czasy w strefie GMT + 3 Godziny
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group, Theme by GhostNr1